Kiedy odwiedziła mnie pewna osoba zawodowo zaangażowana religijnie to powiedziała, że w szpitalu to chyba jest najbliżej do Boga i ludzie o tym pamiętają. Oj, czy aby na pewno?
(Dzień dobry)
W ramach kończącego się Roku Życia Konsekrowanego, zaraz po świętach Bożego Narodzenia, zostałam oddelegowana przez Szefa szefów do pewnej placówki, abym osobiście przeprowadziła naukowe obserwacje w temacie „Kościół – szpital – wierni”.
Akurat w tym czasie było podliczanie osób zaangażowanych katolicko w naszym kraju – ok. 93 % opowiada się pozytywnie, choć w różnym stopniu – więc jak to wygląda konkretnie, w życiu. Na moje pytanie, czy chodzi tu ksiądz, uzyskałam odpowiedź twierdzącą, choć bez szczegółów. I następnego dnia rano cichutki głos od drzwi nieśmiało zapytał: „Czy jest ktoś do Komunii?”. Na nas trzy w pokoju zgłosiłam się jedna. I tak to było do końca. W niedzielę słuchałam mszy radiowej przez komórkę. Nie wiem czy byłam wyjątkiem, ale sądząc z odgłosów, nie było nas wiele…. Pod koniec pobytu zamówiłam mszę św. w intencji ordynatora i jego sprawnych rąk. Ksiądz powiadomił mnie że dał znać w sekretariacie – może ktoś więcej zechce się zainteresować. I wtedy po raz pierwszy zobaczyłam uśmiech na smutnej twarzy księdza, gdy wymienialiśmy sobie uniesionymi kciukami radosne: „tak trzymać”.
Kiedy odwiedziła mnie pewna osoba zawodowo zaangażowana religijnie to powiedziała, że w szpitalu to chyba jest najbliżej do Boga i ludzie o tym pamiętają. Oj, czy aby na pewno? Najpewniej wtedy jest najbliżej, gdy dzwonią po pomoc, a ta pomoc nie nadchodzi. I wtedy są to takie „dzwonki do nieba’.
Mówiła – i dzwoniła też – Elżbieta Nowak
(31.01.2016 r.”Kochane Życie”,Familijna Jedynka, I pr PR, g.6.15)
Foto: 23 Images Photography/Flickr/CC BY-NC-ND 2.0
Leave a Reply