Znajoma opowiadała mi, jak to na swej codziennej drodze do pracy często napotyka biedne, żebrzące dzieci i nie potrafi wtedy odmówić prośbie o jałmużnę.
Najsmutniejszą chyba bajką, jaką znam jest opowieść o dziewczynce z zapałkami. I choć w wyniku opisywanych wydarzeń umarła jednak z uśmiechem na ustach, bo w ostatniej chwili ujrzała zmarłą ukochaną babcię, to nic nie zmienia nędzy jej krótkiego i tragicznego życia.
Szła więc ta dziewczynka, w środku zimy, z gołą głową i boso, bo zgubiła gdzieś po drodze zbyt duże, rozdeptane buty. Stąpała nóżkami poczerwieniałymi i zsiniałymi z zimna, a w starym fartuchu niosła zapałki, których nikt nie chciał od niej kupić tego dnia. Był to dzień wigilii Nowego Roku i wszystkie okna naokoło połyskiwały światłem, a zapach pieczonych gęsi dolatywał aż na ulicę. A ona była taka głodna i zziębnięta! W domu rodzice czekali na pieniądze, które miała zarobić i przynieść, a gdy tego nie zrobi, to ojciec z pewnością ją zbije. Ot, typowy syndrom wykorzystywanego i maltretowanego dziecka.
Jak więc dawać, by skutecznie pomagać potrzebującemu?
Znajoma opowiadała mi, jak to na swej codziennej drodze do pracy często napotyka biedne, żebrzące dzieci i nie potrafi wtedy odmówić prośbie o jałmużnę. Dzieci wyciągają brudne łapki, patrzą prosząco pięknymi, czarnymi oczami i dopominają się ofiary. Jest to niemal tłum takich maleńkich dziewczynek i chłopców „z zapałkami” tylko że nieco odważniejszych od swego pierwowzoru. Nieraz z dziećmi jest osoba dorosła – matka, ciotka, siostra czy też opiekunka, bo czasami trudno odgadnąć. Często moja znajoma właśnie jej wręcza nieco większą sumę pieniędzy, ale dzieci i tak dopominają się o swoje, a każde po kolei chce też jeszcze coś dostać. Szarpią darczyńcę za ubranie, jęczą i naprzykrzają się. Następnym razem gdy przechodzi w pobliżu, dopada ją coraz większą gromada, aż musi od czasu do czasu zmieniać swą trasę, bo żeby je wszystkie zadowolić, musiałaby na to wydawać cały swój miesięczny zarobek.
Czy taka pomoc jest skuteczna? Czy załatwia choć jedną, bolesną sprawę związaną z bytowaniem takich ludzi? Obawiam się, że podobna dobroczynność niczego nie załatwia, a raczej tylko rozzuchwala obdarowanych do coraz większej natarczywości w żądaniach. Co więc robić? Oczywiście nie można w sobie tak do końca stłumić wielce naturalnego odruchu litości i współczucia, i z tego powodu każdy nie jeden raz też wrzucił pieniążek do puszki żebraka. Niektórzy czynią to całkiem świadomie, dla spokoju swojego sumienia czy aby usprawiedliwić własną rozrzutność.
Trzeba się jednak zastanowić, jak można pomóc skuteczniej, dając raczej przysłowiową wędkę niż obdarowując rybą, choć zdarza się że i sama ryba jest konieczna. Chyba więc większy pożytek będzie z datku na rzecz instytucji, która robi coś konkretnego, planowanego na większą skalę. Tak więc ta konieczna ryba, to będzie na przykład ofiara na kuchnię dla bezdomnych z Dworca Centralnego którymi opiekował się niezapomniany i nieodżałowany Ks. Bogusław Paleczny, zaś wędka – to będzie wpłata na konto CARITAS. Takie są moje priorytety.
Jeśli zaś chodzi o samo dawanie, temat ten już nie jeden raz wzbudzał moją refleksję. Od dawna uważam, że czasem od dawania trudniejsze jest branie. Bo dawać trzeba tak, by nie poniżać obdarowanych, co też nie jest łatwe. Ale zacznie trudniej jest brać w taki sposób, by nie pogardzać dającym. Psycholodzy podają nawet taką radę – gdy kogoś nie lubisz a chcesz to zmienić, to mu coś podaruj.
Jeśli zaś chodzi o ścisłość, to wracając do naszej tytułowej dziewczynki z zapałkami i pomijając fakt nieodpowiedzialności rodziców co do jej małoletniości, to trzeba zauważyć, że ona jednak nie żebrała, ale pracowała. Bo w dawnych czasach dzieci też musiały pracować, i to czasem bardzo ciężko. Pracowały w polu, w fabrykach, robiły domowe porządki, nie mówiąc już o innym wykorzystywaniu. Przy tym wszystkim sprzedawanie zapałek nie było przecież aż tak ciężką pracą, nieprawdaż? A w ogóle dziś to by było u nas prawnie zabronione i zupełnie nie do pomyślenia!
Foto: Stavros Markopoulos/Flickr/CC BY-NC-ND 2.0
Leave a Reply