Można tak bardzo chcieć komuś urządzić raj, że wyjdzie z tego całkiem niezłe piekiełko. Tak bywało z próbami zrealizowania niektórych utopii. Podobnie jest z przywiązaniem, miłością, przyjaźnią… Jeśli chce się nimi osaczyć, zawłaszczyć, spętać drugiego człowieka – choćby nie wiem w imię jak wielkiego jego dobra, troski, bezpieczeństwa…to stwarza mu się niestety, coś na kształt…aksamitnego piekiełka.
*
Pani Kama słynęła z tego, że była bardzo dobrą matką i – co się rzadko zdarza – wspaniałą teściową. Była też świetną kucharką, pielęgniarką i nauczycielką (uczyła w szkole przez 25 lat). Można było stawiać ją naprawdę za wzór wielu kobietom. Tak przynajmniej ogólnie sądzono.
Zadbana, uśmiechnięta, troskliwa, doświadczona, zapobiegliwa. Nikt tak jak ona nie potrafił przygotować Wigilii. Nikt tak dobrze nie umiał postawić baniek. Nikt tak teatralnie nie czytał wnukom bajek. Nikt tak dobrze nie znał stanu zdrowia, potrzeb, słabostek, problemów swoich bliskich. Nikt nie był tak pełen poświęcenia dla swojej dość licznej rodziny, mieszkającej z nią w pięknej i wygodnej kamienicy, którą heroicznie odzyskała. Ktoś powiedział nawet, że u nich można byłoby kręcić piękny serial o dobrej rodzinie. Tym większe było więc zdumienie, gdy jej spokojna i pogodna wnuczka Magda usiłowała popełnić samobójstwo, a w liście napisała: „Nikt zdrowy psychicznie nie wytrzyma z tym potworem – „kochaną” babcią Kamą”. Ktoś wtedy skwitował to oburzony: „Za dobrze wstręciucha-niewdzięcznica miała”. Inna pani powiedziała: „Poświęcaj się, człowieku, to ci tak odpłacą.” Ale zaraz potem dowiedziano się, że uciekła z tego domu matka Magdy, córka pani Kamy…A zięć – wydało się jakby nieopatrznie – że jest ukrytym alkoholikiem. Komentowano: „Jak to? W tak dobrej rodzinie?!” Kiedy Pani Kama zasłabła po tych przeżyciach i lekarz wysłał ją do sanatorium, dom …ożył. Zmieniono nagle zasłony, kwiatki w oknach, tryb życia…Któregoś wieczoru słychać było fortepian, gitarę i śpiewy… jak nigdy dotąd. Kiedy spytałem Magdę, jak teraz jest u nich, powiedziała: „Cudownie! Nareszcie nikt nas nie kocha tak, jak nie chcemy. Nikt nie terroryzuje poświęcaniem się. Nikt nie ma absolutnej racji i rady na wszystko. Nikt nas teraz nie uzależnia od siebie, byśmy byli tylko wciąż dopieszczanymi kukiełkami w piekielnie dobrze i wygodnie urządzonym teatrzyku…A tak naprawdę, to w więzieniu z dyrektorem, terapeutą i strażnikiem w jednej osobie. Modlimy się, żeby długo jeszcze nie wracała.”
*
Przywiązanie ma dwie twarze. Jedna to ta naturalna, swobodna, pogodna, niezobowiązująca, bardzo ludzka i po psiemu wierna. Ale jest i druga – tak dobra, zapobiegliwa, zgadująca, ze już niezbędna, osaczająca, aksamitnie terroryzująca. W imię poświęcenia, pomocniczości, żarliwej miłości – przeradzająca się w swoisty wampiryzm… Miłość za wszelką cenę zbyt drogo kosztuje – i tego, kto tak „za bardzo” kocha i tych, co wbrew swojej woli i nadmiernie są kochani. We wszystkim, a w miłości chyba najbardziej, potrzeba pewnej dozy „świętego luzu”, bez którego każdy raj zaczyna przemieniać się w więzienie lub w coś sobie zupełnie przeciwnego.
No cóż „dulszczyzna”…
Spójrzmy z punktu widzenia sociologii. Mamy dziś całe pokolenie takich starszych Pań. Tak po prostu jest. (Zauważmy, że Dulscy żyli pod zaborem.) Komuna wybiła mężczyzn – fizycznie w lasach i katowniach UB i na dużo większą skalę mentalnie w każdym aspekcie totalitarnego (tak tego o którym Brat na początku wspomina) systemu.
A natura nie znosi próżni („Gdzie padlina tam sępy” etc.) No i całe zastępy „kobiet” o wybitnie niekobiecych, patologicznych cechach wzięły sprawy w swoje ręce … Rozstawianie rodziny po kątach, zdewocenie obrazu Kościoła, zasłona dymna z obrony życia, ba, duszpasterstwo rodzin … , a dzieciom i wnukom odechciewa się żyć.
Przykro to pisać, ale tak jest, to jest żelazna zasada. O to chodziło komunistom i z resztą każdemu okupantowi w tzw. „obezhołowieniu”. Zawsze kończy się na karykaturze rodziny pod wodzą wszystko wiedzących matron, które prowadzą swoje ofiary do przepaści. Bo pycha idzie przed upadkiem.