W chwili obecnej bardzo dużo naszej uwagi zajmuje definiowanie patriotyzmu. I bardzo dobrze, debatujmy. W związku z przemianami powyborczymi, w sposób naturalny fiksujemy nasze analizy w pierwszej kolejności na płaszczyźnie politycznej i historycznej, nie są to jednak jedyne składowe postawy patriotycznej.
Jakiś czas temu zwróciłam uwagę na to, że w olbrzymiej ilości hollywoodzkich produkcji, w taki czy inny sposób, przebija ich narodowa duma, której nikt nie nazywa tam faszyzmem ani nacjonalizmem, to po prostu zdrowa postawa miłości do własnego domu i korzeni. Wzorzec ten nie jest jednak pustym sloganem, idą za nim konkretne działania, obok znajomości własnej historii, która buduje tożsamość, w tym kultywowania narodowych świąt i bohaterów, codzienność stanowią także takie akty, jak stawianie produktów własnych ponad importowanymi, ponieważ to buduje ich wspólny dobrobyt. Bardzo często pojawiają się przecież w filmach hasła w stylu: to porządny amerykański wóz, synu etc. Amerykanin kupuje wyroby najlepsze na świecie, oczywiście amerykańskie. Niemiec produkty najsolidniejsze, rzecz jasna, niemieckie. Brytyjczyk te z największą klasą, brytyjskie. Japończyk najnowocześniejsze. Francuz najpiękniejsze. A Polak? Polak najczęściej przywiezione skądinąd, ponieważ „zachodnie na pewno lepsze niż nasze”. Mało kto myśli jednak o tym, że na zagranicznych produktach zarabia nie kto inny, jak zagraniczny producent.
Po roku 1989 na półkach sklepowych zaczęły pojawiać się towary kolorowe, błyszczące, pachnące, za którymi tęskniliśmy mogąc je dotąd oglądać tylko w telewizji lub kinie, a i to nie zawsze. Szary świat nagle ożył barwami i ogromnym wachlarzem produktów. Pozwolono nam wybierać, co chcemy kupić, dało to miraż prawdziwej wolności. Od tamtej pory minęło ponad ćwierć wieku, świat coraz bardziej przypomina globalną wioskę, ludzie dostrzegają więcej mechanizmów rządzących naszą codziennością i zaczynają uświadamiać sobie siłę własnego głosu. Takim głosem jest nie tylko prawo wyborcze, ale i decyzja, czy idąc na zakupy swoje pieniądze ukierunkuje na wspomaganie przemysłu rodzimego, na firmy odprowadzające podatki do naszego Skarbu Państwa, zatrudniające polskich pracowników, inwestujące w nasze technologie. Kilka dni temu mieliśmy szansę przeczytać, że zagraniczne koncerny, unikając płacenia podatków w naszym kraju, wypompowują z Polski równowartość 5% naszego PKB. To olbrzymie pieniądze. Oczywiście, że problemem jest to, iż ktoś ustanowił prawo, które takie nadużycia ułatwia, trzeba jednak ze smutkiem stwierdzić, że ktoś też bezrefleksyjnie kupuje produkty i korzysta w usług tychże koncernów, czym przyczynia się do ubożenia własnego kraju.
Łatwo jednak powiedzieć „bezrefleksyjnie”, trudniej zapoznać się z dokładnymi danymi dotyczącymi całej gamy wyrobów goszczących w naszych domach. I w tym miejscu mogę podzielić się z Państwem dobrą wiadomością, nazywa się ona: Pola. Kilka dni temu odkryłam aplikację Klubu Jagiellońskiego o tejże nazwie. Z obsługą poradzi sobie każdy, jest to skaner kodów kreskowych dający nam od razu całkowitą informację o danym produkcie. O odsetku zaangażowania kapitału polskiego u producenta, o rejestracji firmy na terenie RP, o zatrudnieniu polskich pracowników, miejscu produkcji, inwestycji w rodzime technologie oraz potencjalnej przynależności danego podmiotu do koncernów międzynarodowych. Jeśli interesujący nas towar jest produkowany przez małą, lokalną firmę, można szybko przesłać zdjęcie kodu do bazy danych, żeby autorzy mogli uzupełnić informacje na jej temat.
Algorytm wygląda następująco: każdy produkt może mieć od 0 do 100 punktów. 35 punktów przyznają autorzy aplikacji w zależności od procentowego udziału polskiego kapitału, 10 punktów za rejestrację firmy na terenie naszego kraju, 30 za produkcję w Polsce, 15 z zależności od zatrudnienia Polaków w dziedzinie badań i rozwoju, 10 dla firm, które nie są częściami zagranicznych koncernów.
W ciągu pół godziny od instalacji Poli dowiedziałam się, że polskie piwo, jakoś tak nie do końca jest polskie, polski spirytus jest rosyjski, polski rum francuski etc. Jedyną całkowicie polską rzeczą w moim domu, spośród tych posiadających kody kreskowe, okazała się puszka makreli z Biedronki. Słowem nasza świadomość odnośnie stanu zapaści rodzinnego przemysłu rośnie kilkukrotnie. Ja akurat niewiele żywności kupuję w sklepach, większość na targach lub od małych lokalnych producentów, ale i tak przyznam się Państwu do szoku, który przeżyłam podczas skanowania towarów znalezionych u siebie na półce. Od tej pory zamierzam zabierać Polę na wszystkie zakupy. To takie moje małe urządzenie do praktykowania patriotyzmu. Każdemu ją polecam.
Leave a Reply