Moda na asertywność (choć ostatnio już jakby mniej o niej słychać) działa na mnie trochę jak czerwona płachta na byka.
Nie da rady, Muszę znów zająć się tym tematem. Już kiedyś napisałam nawet artykuł , do pisma zajmującego się podobnymi sprawami, a Redakcja umieściła równolegle drugi tekst, który miał torpedować moje tezy. Bo jak się Państwo domyślają ta moda na asertywność (choć ostatnio już jakby mniej o niej słychać) działa na mnie trochę jak czerwona płachta na byka.
Otóż posłużę się przykładem. W pewnej rodzinie panują takie zasady ze jeśli ktoś potrzebuje pomocy, to o tym mówi. Jest to dość dobre wyjście, bo jeśli pomoc jest naprawdę potrzeba, zawsze się ją otrzyma jeżeli tylko się o tym powie. Ale jak to w rodzinie, zderzają się różne postawy, często związane jest to z wiekiem, bo starsi uważają jednak, ze trzeba zauważać ludzkie potrzeby i wyciągać pomocną dłoń samemu. Zaś młodzi hołdują zasadzie że nie należy się wcinać w życie innych nawet z pomocą. No i tak to ścierają się te poglądy, starsi czasem oczekują że ktoś zauważy ich bezradność, a młodzi na ofertę pomocy odpowiadają że chcą sami popełniać swoje błędy, na własny rachunek. Z tym rachunkiem co prawda potem bywa różnie, ale to już inna sprawa. Przejdźmy teraz do konkretów. Otóż z czwórki rodzeństwa jedno z nich, które jest jeszcze przy rodzicach, pozostało na mieszkaniu podczas wyjazdu rodziców na urlop z najmłodszym dzieckiem (wiadomo pies, kwiatki i ogólnie opieka nad wszystkim). Oczywiście w wieku studenckim na tym się nie kończy że ktoś tylko podlewa kwiatki lub wyprowadza psa na spacer. Musi coś robić w międzyczasie. A że były to wakacje, to wiadomo, od czasu do czasu trzeba się spotkać z rówieśnikami. Nie tylko na mieście. Bo jak chata wolna to oczywistość że w niej, no i nie trzeba dodawać komentarzy jak to się objawia i kończy. Może nie jest to całkowita dewastacja, bo jednak jakąś odpowiedzialność się posiada i w tym wieku, ale – normalny bałagan – brudne naczynia, resztki jedzenia, puste butelki, nie mówiąc już o jakimś ogólnym ładzie. No i nadchodzi termin przyjazdu rodziców, a delikwent odsypia ostatnią balangę. Na co starsze rodzeństwo które akurat zjechało do domu poczuło odpowiedzialność za całość i zabrało się do sprzątania. Główny winowajca już po fakcie, gdy się wyspał, mruknął pod nosem mało słyszalne „dziękuję” i w ten sposób zamknął temat ze swojej strony. No ale rodzeństwo myślało inaczej, i oczekiwało jednak głębszego odzwierciedlenie wdzięczności. I tak nastała cisza. Nie odzywają się do siebie, bo ci co pracowali oczekują większych podziękowań. A ten co nic nie robił uważa ze sprawa załatwiona. Bo przecież ich nie prosił więc dlaczego oczekują wdzięczności. W ten sposób między ludźmi powstają ciche dni i nie wiadomo w końcu jak je przerwać. Brat do brata się nie odzywa bo każdy czeka na tego drugiego. A sprawa naprawdę nie jest tego warta.
Jak rozwiązać ten dylemat?
Problem w sumie sprowadza się do tego, że mądrzejszy powinien ustąpić. Widocznie jednak obie strony są jednakowo mądre, Lub może – to drugie…
Ogólnie więc zasada może i jest dobra, że trzeba czekać aż ktoś poprosi o pomoc. Ale jest też druga strona tego medalu. Otóż jeśli ktoś ma wybujałe poczucie dumy, a objawia się to w ten sposób że wyznaje zasadę aby nikomu za nic nie musieć być wdzięcznym, to ta osoba prędzej umrze z głodu niż poprosi o kawałek chleba (ale o papieroska to każdy palacz potrafi poprosić, więc są jednak wyjątki). Albo – nie będzie prosić, bo jak mawia „nie ma czym się odwdzięczyć”.
Sami Państwo powiedzcie, jak z tym jest w Państwa otoczeniu? Bo w moim bywa nie za bardzo dobrze. Szczególnie w jakimś tłumie, gdy ludzie nas po prostu nie widzą. Czasem mam takie odczucie że nie tylko nikt mnie nie zauważa, ale nawet nie traktuje jak martwą przeszkodę terenową.
Foto: pixabay
Nie rozumiem co podany przykład ma wspólnego z asertywnością?
Ja rozumiem asertywność jako zdolność do bezpośredniej obrony mojego terytorium, czyli zdolność do jasnego powiedzenia „nie”, gdy czegoś nie chcę robić, a nie pokrętnego „nie mogę”, nie mam czasu, mam dużo pracy, itp. To także mówienie wprost, ze coś mi przeszkadza, a nie pretensja, ze ktoś się nie domyśli, ze ja nie chcę czegoś robić, a robię, bo mi głupio odmówić. To umiejętność odmawiania wtedy, kiedy wiem, że się ktoś obrazi, bo ja mam prawo decydować o swoim życiu, a nie muszę nieustannie wypełniać czyjejś woli, żeby nie czuć się niedobrą, winną czyichś negatywnych uczuć.
To nie oznacza, że nie staram się być wrażliwa na potrzeby innych ludzi, nie oznacza, że zakładam, ze wszyscy będą tak szczerzy jak ja, czy jak chciałabym, aby byli. Trudno jednak oczekiwać od innych, żeby znali moje pragnienia i myśli, nie każdy jest tak bardzo domyślny, a już na pewno nie mężczyźni. To częsty błąd kobiet odnośnie mężów – bo on powinien się domyślić, bo ja bym się domyśliła – niestety z reguły mężczyźni są znacznie mniej domyślni i zdolni do empatii niż kobiety.
Asertywność ma pomóc w porozumiewaniu się ludzi, a nie uczyć egoizmu – to jest wypaczenie sensu tego słowa, idei, jak sądzę.
Asertywność nie oznacza też, że nie mogę komuś przebaczyć – mam prawo powiedzieć co myślę, co czuję, ale to nie oznacza, że muszę się zacietrzewić – przebaczenie jest niezbędne w relacjach międzyludzkich.