Pora odpustów nadciąga, więc Brat Bonifacy mozoli się i trudzi. Świętych apostołów Piotra i Pawła dwudziestego dziewiątego czerwca, a świętej Jadwigi trzy tygodnie wcześniej, bo ósmego. A jeszcze wcześniej odpust u świętego Józefa – pierwszego maja. Wszędzie spowiada i rozgrzesza Brat Bonifacy, dwoi się i troi, bo tłumy czcicieli, i każdy ma pragnienie, by właśnie u naszego pokornego mnicha odbyć spowiedź.
A jeszcze wcześniej u świętego Wojciecha! Dwudziestego trzeciego kwietnia Wielki Odpust Wojciechowy, który trzeba tak głośno świętować, żeby usłyszeli w Pradze (i to czeskiej, bo do Warszawy to przecież całkiem niedaleko). Jak zwykle Brat Bonifacy usiadł w konfesjonale, już ustawiła się kolejka penitentów, już zaczął spowiadać, gdy po pewnym czasie – sam nie wie kiedy, bo nie spojrzał na zegarek – rozległo się chrząknięcie. Takie specjalne chrząknięcie, bezdyskusyjne i stanowcze.
– Pozwoli Ojciec do zakrystii – szepnął kościelny Wojtek. Wojtek, bo (jak sam powtarzał) wiadomo: „jaki patron, taki kościelny”.
Pomaszerowali zatem dostojnie, ale też trochę nerwowo, bowiem suma powinna już trwać od trzech minut, a tymczasem… nie trwała. Nic a nic.
– Ksiądz kanonik nam zasłabł – smutno westchnął miejscowy proboszcz (też kanonik) – więc nie może Brat Bonifacy mi odmówić. Nie może odmówić Świętemu Wojciechowi…!
Znowu rozległo się stanowcze chrząknięcie, to kościelny Wojtek przypomniał o swojej obecności.
– Rozumiem, że przewidziano mnie jako Liturgiczne Koło Ratunkowe, mruknął sobie pod nosem Bonifacy, zakładając ornat. I już miał zapytać o…
… gdy miejscowy proboszcz (wiadomo: kanonik) krótko rzucił, tuż przed radosnym śpiewem dzwonków:
– To proszę też kilka zdań powiedzieć o Patronie w ramach homilii.
I tym sposobem Brat Bonifacy wygłosił swoje pierwsze kazanie odpustowe…
O czym? Jak to o czym! O Wojciechu, biskupie i męczenniku, którego 1020 rocznicę męczeńskiej śmierci właśnie obchodzimy. O tym, że w rodzinie Wojciecha było ich siedmiu braci, pięciu zabito, a najstarszy uciekł do polskiego księcia, Bolesława Chrobrego. Tak że Wojciech został niejako zaanonsowany w Polsce jeszcze przed swoim przybyciem. I że mając dwadzieścia siedem lat został biskupem – wszedł do katedry boso. Że troszczył się o ubogich i więźniów, a pewnej nocy miał sen: Sam Chrystus powiedział do niego: Oto ja znowu jestem sprzedawany w niewolę, a ty śpisz! I od tej pory często spotykano go Wojciecha na targu niewolników.
No tak, w X wieku dzięki handlowi niewolników zaczęto gromadzić pierwsze fortuny europejskie, tzn. tzw. „Europejczycy” (z pomocą kupców żydowskich) sprzedawali Słowian mahometanom. Stąd zresztą nazwa naszych przodków: Słowianin, czyli niewolnik. Po angielski „slave”.
Westchnął ciężko Bonifacy, a potem dodał:
– Popatrzcie kochani, jak to się nic od tysiąca lat nie zmienia. Sojusz „Europejczyków”, żydów i muzułmanów trwa! Najpierw obśmiali „Różaniec do Granic”, a teraz dworują sobie z naszego „My chcemy Boga” podczas Marszu Niepodległości. Dla nich nadal jesteśmy żałosnymi niewolnikami. Tak, tak, dla nich wciąż jesteśmy niewolnikami.
Bonifacy przerwał, a w świątyni nastała straszliwa cisza.
Cisza pełna napięcia.
„Do czego zmierza?”
Nawet ksiądz kanonik, który zasłabł, nagle odzyskał siły i wystawił głowę z zakrystii.
– I wiecie, co było dalej – Wojtek kościelny trzy dni później opowiadał znajomym z Radomia swoją wersję zdarzeń. – Otóż Brat Bonifacy powiedział, że rzeczywiście jesteśmy niewolnikami…! Przecież Prymas Tysiąclecia, kard. Stefan Wyszyński, oddał nasz naród w macierzyńską niewolę miłości.
I odtąd każdy z nas może powtarzać: Totus Tuus, jak Jan Paweł II.
– Ach, co to był za odpust! – westchnął z rozrzewnieniem Wojtek. – Jak żyję siedemdziesiąt cztery lata, jeszcze takiego odpustu nie widziałem. No i orkiestra jakoś tak głośniej grała, i radośniej, i czuć było, że idzie wiosna.
Leave a Reply