Wiara

Biedny Brat Bonifacy (XII)

Z okazji złotego jubileuszu kapłaństwa Księdza Kanonika Kazimierza w całej parafii nastąpiło poruszenie. No może nie w całej, ale z pewnością poruszony był proboszcz, który zamówił tort u Pani Dorotki, oraz Pan Robert, który wydał okolicznościową broszurę pt. Nasz Kanonik – innego nie chcemy! Niestety, zamiast uważnie przeczytać teksty ku czci jubilata, ludzie zaczęli plotkować, jakoby kuria planowała odwołanie kanonika z parafii. Że niby już za stary, że schorowany, że do domu emerytów. Całe to zamieszanie proboszcz przyjmował z ciężkim sercem (i ciężką duszą), ale na szczęście okazało się, że Złoty Jubilat na wieść o rzekomych  „przenosinach” z dnia na dzień nabiera sił i trzyma fason (Wcale nie jestem taki stary, a i zdrówko mi dopisuje).

Oczywiście w uroczyste obchody postanowił włączyć się również Brat Bonifacy. Ponieważ jego znajomy miał znajomego, którego znajomy miał kuzyna, który to kuzyn znał nowego szefa „Gościa Niedzielnego”, więc… po konsultacji z proboszczem Brat Bonifacy postanowił, iż Złoty Jubilat zostanie uczczony okolicznościowym tekstem w prasie katowickiej. To znaczy katolickiej. Chociaż nie na pierwszej stronie. I nie w wydaniu ogólnopolskim, a w „dodatku lokalnym”. Ale za to ze zdjęciem, na którym Złoty Kanonik jak ta lala. Albo bardziej lakonicznie: na którym Kanonik. I kropka. Czyli kanonik bez lali. Nasz Kanonik – innego nam nie trza!, jak napisał Pan Robert.

W ten sposób pewnego dnia na plebani pojawił się ksiądz Tomek, jako gość i redaktor „Gościa”.  Znając dość zdystansowaną – oględnie mówiąc – postawę kanonika wobec prasy (nie dotyczy „Rycerza Niepokalanej”, bo to gazeta świętego Maksymiliana), duchowni postanowili przeprowadzić „wywiad” w postaci porannej rozmowy przy śniadaniu.

Drogi Księże Jubilacie, pięćdziesiąt lat minęło jak jeden dzień (śmiech). Co było w Księdza życiu najważniejsze – zagaił do kanonika redaktor „Gościa”.

Drogi Księże Redaktorze – kanonik odezwał się spokojnie, ni to do redaktora, ni to do herbaty – najważniejszy jest dzień, który właśnie przeżywamy. I w którym przeżuwamy swoje radości i smutki. I jeszcze szukamy mądrości Bożej, pomimo ludzkiej głupoty, której wciąż więcej na tym Bożym świecie.

(Znowu śmiech, tym razem udawanym humorem popisywali się proboszcz i Bonifacy. Dobrze wiedzieli, że awantura wisi na włosku).

No tak, to może zadam mniej skomplikowane pytanie – pogrążył się ksiądz Tomasz – kto jest Księdza ulubionym świętym i dlaczego święty Franciszek Salezy?

(Śmiech. Ksiądz redaktor swoim aluzyjnym pytaniem – wszak wszyscy wiedzą, że kanonik urodził się 21 sierpnia, czyli tego samego dnia, co święty Biskup i Doktor Kościoła, a przy okazji patron dziennikarzy – zdecydowanie popełnił prasowe harakiri oraz żurnalistyczne seppuku).

Cóż powiedzieć…? Nie jestem specjalistą od hagiografii, więc chyba trafiłeś bratku pod zły adres – odparł groźnym tonem kanonik, wstał i wyszedł.

(Tym razem już nikt się nie zaśmiał. Zdezorientowanego dziennikarza proboszcz poklepał po ramieniu i dodał: Za kwadrans wróci… Kanonik jest cholerykiem, ale to poczciwy choleryk).

Tymczasem poczciwy choleryk zamruczał coś pod nosem (o ile dobrze usłyszałem – More flies! More flies!), a potem z różańcem w ręku ruszył wokół kościoła.

Tak, tak… zaraz mu przejdzie – Bonifacy nie był bynajmniej zaskoczony – ten typ tak ma!

Duchowni nie pomylili się, kanonik istotnie wrócił, chociaż mijało właśnie pół godziny od niefortunnego zagajenia redaktora z Katowic. Usiadł jakby nigdy nic i zaczął opowiadać:

Salezy to był wielki święty! Nawrócił siedemdziesiąt tysięcy kalwinów, taką łaskę Pan Bóg mu dał. Uczony był: studiował w Paryżu i Padwie, ale przeszedł do historii Kościoła jako choleryk, który stał się uosobieniem łagodności. More flies, more flies! – tu kanonik łypnął okiem na Bonifacego, który wyrecytował głośno, jakby tylko czekał na umówiony znak:

– „Więcej much złapiesz na kroplę miodu niż na beczkę octu”. Tak często powtarzał Franciszek Salezy.

– W naszych czasach, gdy ludzie mają muchy w nosie, warto go naśladować, dodał kanonik.

Myślę, drogi nasz Jubilacie – tutaj wtrącił się proboszcz – że skoro w tym roku świętujemy 410 lat od wydania „Filotei”, czyli dzieła Franciszka Salezego o pobożności, powinien Ksiądz Kanonik wygłosić kazanie o cnocie pobożności.

Ależ to fantastyczny pomysł! – wykrzyknął uradowany Bonifacy, który miał mówić w niedzielę homilię. – Mam nawet tytuł: „Z pobożnością zawsze nam do twarzy”.

 

@@@

 

Redaktor pożegnał się i wrócił do Katowic. Po pewnym czasie ukazał się artykuł, a właściwie krótka notka: Spokojnie, to tylko złoty jubileusz!

Taki sobie tekst, ani lepszy, ani gorszy od poprzednich artykułów przebojowego redaktora w sutannie! A właściwie „w koloratce”, bo w sutannie raczej nie występował. Tymczasem redakcyjni współpracownicy księdza Tomasza zauważyli, że rozmowa ze złotym jubilatem coś zmieniła w życiu młodego dziennikarza. Od czasu do czasu wpadał w dziwny stan zamyślenia, pochmurniał, ale po kilku minutach markotnego gapienia się sufit, wstawał z impetem i wołał uśmiechnięty od ucha do (m)ucha: Żegnaj posępny smutku – more flies!

O autorze

ks. Stefan Radziszewski

urodzony w 1971 r., dr hab. teologii, dr nauk humanistycznych, prefekt kieleckiego Nazaretu; miłośnik św. Brygidy Szwedzkiej i jej "Tajemnicy szczęścia" oraz "Żółtego zeszytu" św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Czciciel s. Wandy od Aniołów. Od 4 listopada 2020 r. odpowiedzialny za życie duchowe Parafii Przemienienia Pańskiego w Białogonie. Najważniejsze publikacje: "Kamieńska ostiumiczna" (2011), "Siedem kamyków wiary" (2015), "Pedagogia w świecie literatury" (2017), "777 spojrzeń w niebo" (2018).

Leave a Reply

%d bloggers like this: