To nie ubaw po pachy: siedzieć po uszy w ciuchach. A ja jak kret w swoim kopcu. To za duże na jednego, na drugiego za małe. To przetarte, owo z gryzącej wełny. Coś trafi do kuzynki, coś na niższe piętro szafy (po bracie dla brata). Inne do piwnicy – poczeka do zimy, następne do znajomych bliźniaków, by potem wrócić dla najmłodszej Sówki.
Nie ubaw – bo nie za bardzo lubię segregować ubrania. Jednocześnie kolejny raz myślę przy tym, jak Pan Bóg mi dogadza w tej przyziemnej (a raczej przycielesnej) sprawie – odzienia.
Ciuszki krążą po świecie jak satelity. Lądują u nas, wybywają. Wracają dla kolejnego dzidziusia. Jakoś rozmnożone. Pan Bóg spełnia nie tylko potrzeby, ale także kaprysy. Możecie wierzyć lub nie, ale wystarczy, że pomyślę o spodniach garniturowych dla trzylatka, bezrękawniku dla pięciolatka, narciarskich portkach dla panienki i dostaję to. Rozmiar, fason, materiał – wszystko się zgadza. Najczęściej z dostawą w ciągu 24h.
Garderoba nastoletniej córki? Obawiam się cokolwiek jej kupować bez konsultacji. Natomiast to, co spada z kosmosu (metafora – nie myślcie Drodzy Przyjaciele Dostawcy, że mam Was za kosmitów), przeważnie trafia prosto w jej guścik.
Zaprawdę, jestem rozpieszczonym dzieckiem. Dzieckiem Bożym. A fatałaszki to kropla w morzu tego, czym jesteśmy obdarowywani.
Niektórzy śmieją się z powiedzenia, że jak Bóg daje dziecko, to daje i na dziecko. My tego po prostu doświadczamy. Nie chodzi o siedzenie nóżka na nóżkę z założonymi rękami i oczętami wypatrującymi manny z nieba. Działajmy. Róbmy co w naszej mocy, aby zapewnić to, co potrzebne dla naszych dzieci. Zaufajmy też ich Ojcu w Niebie, bo On troszczy się o Swoje dzieci. Bardziej niż o ptaki niebieskie.
Leave a Reply