Edukacja

Czego nie nauczyła mnie szkoła?

Zasadniczo to całej masy rzeczy. Ciężko mi nawet wymienić szacunkową ich ilość – było ich przecież tak wiele… Mógłbym nawet sporządzić długą na kilka stron listę, gdzie wymieniałbym bez końca mniej lub bardziej cenne zdolności, których poznania szkoła mi niestety oszczędziła.
Lecz w tym tekście chciałbym skupić się na jednej, moim zdaniem – najważniejszej kwestii.

W naszych czasach szkoła nie uczy myślenia. Nie. Nie uczy. Uczy zakuwania (biada nieszczęśnikom o słabej pamięci!), uczy przeprowadzania mniej lub bardziej skomplikowanych operacji matematycznych (biada humanistom!), uczy dawno ustalonych przez tęgie głowy interpretacji lektur (biada uczniom o bujnej wyobraźni). Jednak czy uczy myślenia? Z mojego dwunastoletniego uczniowskiego doświadczenia wynika, że nie. A jeśli już, to w śladowych ilościach i raczej przez przypadek.

I żeby już na wstępie nie było wątpliwości – to nie jest wina nauczycieli. Przez mój proces edukacji przewinęła się cała masa wartościowych wychowawców, którzy skutecznie wbijali mi do głowy wiedzę (która nawiasem mówiąc już gdzieś uleciała, bez perspektyw na powrót); ich wysiłek jest nieoceniony, z całą pewnością godny szacunku.

W tym systemie opresji, dla zmylenia przeciwnika nazwanym systemem edukacji, nauczyciele pełnią jedynie funkcję strażników; czasem surowych i twardo przestrzegających narzuconych z góry rozkazów nakazujących obdzieranie uczniów z resztek własnej inicjatywy, kreatywności i głodu wiedzy, czasem odważnie ryzykujących reputację tylko po to, by pomóc rozwinąć się swoim podopiecznym. Czasem zbyt zmęczonych na zastanawianie się nad sensem własnej pracy. A czasem mających wszelkie ogólne zasady gdzieś i realizujący swój własny program nauczania.

Znam to z autopsji, miałem do czynienia z wszystkimi wyżej wymienionymi rodzajami belfrów. I, co może wydawać się dziwne, nie mam im tego za złe. Warunki ich pracy wołają o pomstę do nieba: tragiczne płace, tragiczna motywacja, tragiczni podopieczni… Tym, którzy oparli się ogarniającej człowieka w takiej sytuacji czarnej rozpaczy – chwała i cześć! Reszcie – nie potępienie, ale wybaczenie. I prośba o wyrozumiałość, bo bynajmniej nie jest łatwo pracować w najważniejszym, najmniej cenionym i najbardziej niewdzięcznym zawodzie świata.

Trochę uciekłem od głównego tematu artykułu, zatem wypadałoby, żebym trochę opowiedział o tym, jak to się dzieje, że szkoła nie uczy myślenia. Proszę bardzo, uczynię to ze szczerą przyjemnością.

Zacznijmy od tego, co osobiście bardzo mnie drażni – szkoła nie zachęca uczniów do czytania książek. A jak powszechnie wiadomo „dziecko, które czyta stanie się dorosłym, który myśli”. Wielkim bólem napełnia mnie widok moich rówieśników uznających książki za stratę czasu i z cierpieniem wymalowanym na twarzy wertujących internetowe streszczenia i opracowania. Oczywiście, przesadzać nie wolno: gdyby nie obowiązkowy spis lektur, sam z siebie nigdy nie zapoznałbym się np. z „Dziadami” czy „Kordianem”. W moim przypadku nie było problemu z przebrnięciem przez co trudniejsze lektury – gdy tylko skończyliśmy je omawiać, znalazłem sobie inne książki, które wnet wyparły średnio przyjemne wrażenia po zapoznaniu się z twórczością klasyków i wieszczów. Niestety sęk w tym, że spora część młodzieży w dzisiejszych czasach nie ma do czego uciec, gdy ich młode i spragnione emocji umysły zostają zbombardowane przez bezdyskusyjnie wielkie, lecz również bezdyskusyjnie nieaktualne, a w wielu wypadkach także niezrozumiałe, dzieła.
Dalej pojawia się kwestia, o której napomknąłem na samym początku czyli staranne przygotowanie kwiatu polskiej młodzieży do zawodu kowala. Kucie. Sam osobiście nie cierpiałem przesadnie z jego powodu, bo Bóg w swej przezorności obdarzył mnie fantastyczną pamięcią, jednakże dla większości moich kolegów i koleżanek zmaganie się z nim to chleb powszedni. Tak sobie obserwuję dzień w dzień, miesiąc w miesiąc, rok w rok jak moi współtowarzysze katorgi męczą się zapamiętując setki, tysiące niepotrzebnych informacji. Rzecz jasna nikt nigdy w dorosłym życiu nie będzie wymagał od nich ich znajomości. Gdzie tam!

Przebieg procesu fotosyntezy? Wzór chemiczny glicerolu? Wzory skróconego mnożenia? Symbolika „Wesela”? Data bitwy pod Poitiers? I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej. Im większy nacisk na suche dane, tym mniejsze pole do popisu dla wyobraźni. Organ nieużywany zanika. A szkole nie zależy na tym, aby uczniowie rozwijali umysł. Szkoła ćwiczy pamięć, czasami też rozmaite zdolności (znienawidzone przeze mnie lekcje plastyki i techniki, brr!). I to jest nawet w porządku, ponieważ pamięć czasami się w życiu przydaje, np. gdy trzeba zapamiętać numer telefonu, a nie posiada się pod ręką niczego do pisania. Jednakże stopień nacisku, jaki kładzie się na to w obecnym systemie edukacji – to jest dramat. Kto jest zdolny, uczy się dla siebie, nie pozwoli w sobie zabić głodu wiedzy i ciekawości świata, jakoś sobie z tym poradzi i przejdzie mniej lub bardziej pokiereszowany przez ten wymyślny tor przeszkód najeżony pułapkami.

Kto jest przeciętny – czyli generalnie większość uczniów – wyjdzie ze szkoły z poczuciem zmarnowanego czasu. A co gorsza, bez umiejętności myślenia, zastąpioną w najlepszym razie przez życiową nieporadność i naiwność, w najgorszym – przez cwaniactwo, agresywność i brak skrupułów.

Można ubolewać nad obecnym stanem rzeczy (co notabene czynię), można myśleć nad alternatywnymi rozwiązaniami i nad konieczną reformą systemu oświaty, można trwać w czarnej rozpaczy i zakuwać materiał po nocach. Tak naprawdę jednak jedyne prawdziwe rozwiązanie tego problemu leży w gestii rodziców i nie jest wcale tak skomplikowane, jak mogłoby się na pozornie wydawać. Rozwiązanie to brzmi następująco:

Zapamiętajcie raz na zawsze, że to od Was, rodziców, zależy wychowanie dziecka. Nie od jakiejś tam szkoły. Ona pełni tylko funkcję pomocniczą. Nie pozwólcie, by role się odwróciły; że nagle to ona stanie się podmiotem decydującym o tym, kim staną się Wasze dzieci.

Obawiam się, że jeżeli Wy nie nauczycie Waszych dzieci myślenia, to nikt, a już szczególnie szkoła, tego za Was nie zrobi.

Photo credit: dcJohn via Foter.com / CC BY

O autorze

Bartłomiej Witeszczak

Prawie dziewiętnastolatek. Autoironiczny wrażliwiec, ze sporym dystansem do siebie i własnej twórczości. Filozof z powołania (miłośnik Kierkegaarda), obserwator życia społecznego z zamiłowania. Świadomy katolik. Kocha wolność (i uważa ją za największą z wartości), góry, muzykę progresywną i swoją wspólnotę. Nie znosi ignorancji i pustosłowia. Wierzy w zapomniane wartości, dostrzega sens tam, gdzie inni go nie widzą, nieustannie szuka. I wędruje przez noc. Autor bloga Wędrując przez noc

1 Komentarz

  • Przepraszam bardzo – to czego nie nauczyła Cię szkoła?
    Bo ja mam wrażenie, że cały ten artykuł pije tylko do tego – jaka to szkoła jest zła, bo trzeba się – no właśnie – uczyć. Widzę, że jesteś w klasie maturalnej i zapewne za chwilę będziesz zdawał papiery na studia – czy nie mylę się? Skąd wiedziałbyś, jakie studia Cię interesują oraz z jakim zawodem wiązałbyś swoją przyszłość, gdybyś wcześniej nie musiał zapoznawać się z, zaraz, jak to leciało? „Przebieg procesu fotosyntezy? Wzór chemiczny glicerolu? Wzory skróconego mnożenia? Symbolika „Wesela”? Data bitwy pod Poitiers?”

    Nauczyciele – sfrustrowani i źli, bo muszą nauczać. Uczniowie – sfrustrowani i źli bo muszą się uczyć. Rodzice – sfrustrowani i źli, bo chyba zapomnieli o tym, jakie są ich rodzicielskie obowiązki i niech najlepiej szkoła od nich nic nie wymaga, bo przecież ich dzieci nie muszą wcale uczyć się w domu. Tak, narzekajmy na szkołę dalej. A może jakieś pomysły na dobre i korzystne zmiany? Chętnie poczytam taki artykuł. Bo informacji o tym, że szkoła jest zła, pojawia się w internecie tysiące. I pojawiało się będzie. Ale artykułu o tym, jak zmienić tę sytuację, jest jak na lekarstwo

Leave a Reply

%d bloggers like this: