Każda rodzina ma swój zestaw zwyczajów – tych nabytych od przodków, zakorzenionych we wcześniejszych pokoleniach, a nawet regionalnej czy narodowej tradycji, oraz tych nowych, przyjętych lub wymyślonych przez samych rodziców i dzieci. Nasza rodzina oczywiście też, o czym już kiedyś pisałam.
Jedną z naszych ulubionych tradycji, związanych z obchodzeniem Bożego Narodzenia, wypracowaliśmy w zasadzie bez planu, całkiem spontanicznie i zajęło nam to trochę lat. To nasz „sposób na choinkę”. Choinkę zawsze kupuje mąż. Kiedyś to były malutkie drzewka, które musiały zmieścić się na parapecie w śródmiejskiej kawalerce, teraz wysokie na 2,5 m iglaki, które na parę tygodni biorą w posiadanie spory kawałek salonu. Choinkę ubieramy całą rodziną słuchając ulubionych płyt z kolędami. W zasadzie kolęd z płyt słuchamy tylko podczas tej czynności i jeszcze czasami krojąc bakalie do keksu. Poza tym – od Wigilii poczynając – śpiewamy je. Ale to tylko taka dygresja na temat innej naszej tradycji.
Sedno choinkowego ozdabiania tkwi w samych ozdobach. Bo każda z nich to ozdoba z historią. Na górze, pod samą gwiazdą, wieszamy złotego, tekturowego aniołka wyśpiewującego swoje Gloria od kiedy nasza rodzina była jeszcze bardzo młodziutka i malutka. Ciut niżej wisi skromna, srebrna bombka z wyraźnymi śladami jakie zostawił na niej czas. To ozdoba z pierwszej choinki moich rodziców. Obok swoje trochę przyblakłe wdzięki prezentuje trójkolorowa szyszka i złota małpka – te z kolei pochodzą z domu dziadków męża. Jeszcze niżej złocą się i czerwienieją bombki kupione przeze mnie w żoliborskim Merkurym na naszą pierwszą po ślubie choinkę.
Oglądając kolejne ozdobione gałązki można tak naprawdę odtworzyć historię naszej rodziny, jej przyjaźni i jej podróży. I robimy tak rokrocznie ubierając drzewko.
-Mamo, gdzie mój pingwin? Ten którego dostałem od św. Mikołaja.
-A gdzie powiesić mój samochodzik?
-Pamiętacie jak wygrałem tego renifera w konkursie?
-Skąd mamy te lusterka? A te złote ptaki?
-Podajcie mi moje serduszko z Anglii.
Na choince wiszą zabawki, którymi obdarowali nas rodzina, przyjaciele i znajomi, takie jak aniołki-dzwoneczki od mojej siostry, czy czerwone serduszko od s. Julii. Są też ozdoby, które zwozimy z naszych zagranicznych wyjazdów: Pinokio, który przyjechał z Rzymu, malutkie szopki z drzewa oliwnego z Ziemi Świętej, czerwony renifer z Anglii, lśniące serce i dzwoneczek z Irlandii. Wiszą na niej zabawki z koralików i słomki z Afryki, papierowe anioły ze szkolnego kiermaszu, materiałowe muchomorki z pewnego znanego skandynawskiego sklepu. W sumie bardzo tego dużo, a w każdej rzeczy zaklęta jakaś historia. Wspaniale jest ubierać wspólnie tę choinkę, rozmawiać i wspominać.
Co roku do zestawu ozdób dokładamy nową zabawkę, ale w tym nigdzie dalej nie wyjeżdżaliśmy, nic specjalnego nie wpadło mi w oko ani w sklepie, ani na kiermaszu w kościele i zapowiadała się pewna modyfikacja choinkowego zwyczaju. Cóż, życie niesie ze sobą nieustanne zmiany. I kiedy już to zaakceptowałam, to szukając czegoś w mojej przepastnej torebce wyjęłam z niej czerwonego drewnianego ptaszka. Na amen zapomniałam o tym, że moja siostra w listopadzie przywiozła mi go z Irlandii. To była taka miła niespodzianka. Teraz ptaszek wisi na honorowym miejscu tegorocznej choinki 🙂
Foto: Marta Dzbeńska-Karpińska
Leave a Reply