Zgadnijcie, w jakich okolicznościach usłyszeliśmy ostatnio tytułowe zdanie? Może wypowiedział je świeżo upieczony tatuś, szczęśliwy, że „obdarował” żonę potomkiem? Może dumny małżonek właśnie przenosił ukochaną przez próg wybudowanego przez siebie nowego domu? A może słowa te padły podczas romantycznej podróży do egzotycznych krajów, na którą mocno się napracował?
Nie. Usłyszeliśmy je… na cmentarzu. Na jednym z tych wspaniałych pogrzebów, podczas których owszem, wybrzmiewa smutek z powodu rozstania, ale nie ma rozpaczy, bo przecież śmierć to tylko przejście do nowego życia, a uczestnicy uroczystości są pewni, że ziemskie życie, które się właśnie skończyło, było po brzegi wypełnione dobrem i miłością.
Słowa te wypowiedział mąż, stojąc na cmentarzu nad trumną żony. Przeżyli razem 49 lat, wychowali troje dzieci, doczekali się wnuków. On pracował zawodowo, utrzymywał finansowo rodzinę, ona prowadziła dom. Ot, takie „normalne” osiągnięcia małżeństwa o zaawansowanym stażu, które zgodnie wytrwało razem aż do śmierci jednego z nich. Czy jednak wystarczające, by mieć poczucie mężowskiego spełnienia?
„Czuję się spełniony, ponieważ moim powołaniem jako męża było prowadzenie żony ku świętości, ku niebu” – usłyszeliśmy. W ten sposób mąż nie tylko złożył piękne świadectwo, ale również dotknął sedna sprawy, jednym zdaniem określając, jaki jest najważniejszy cel chrześcijańskiego małżeństwa. Nie zrodzenie i wychowanie potomstwa (choć w małżeństwie jest to bez wątpienia cel numer dwa), nie dorobienie się majątku, nie kariera zawodowa, nie podróże, nie pasje, nie uprawianie działki, lecz wspólne podążanie ku świętości.
Oni tak właśnie rozumieli, czym jest małżeństwo. Odkryli, że poprzez łaskę sakramentu Chrystus dołącza do nich na dobre i na złe, zawsze gotów podtrzymywać, podpierać, umacniać ich ludzką miłość: kruchą, narażoną na pokusy, obarczoną skłonnością do grzechu. Zaprosili Go do swojego domu, weszli z Nim w dialog. Jego wymagania potraktowali nie jak przykry balast, lecz jak znaki wytyczające najpewniejszą drogę. Od Niego uczyli się kochać, poświęcać, rezygnować z egoizmu, przebaczać, rozmawiać ze sobą, dzieląc się najbardziej intymnymi przeżyciami. Uwierzyli, że ludzkiego życia nie da się sprowadzić do wspólnie spędzonych kilkudziesięciu najbardziej nawet udanych lat, bo są przeznaczeni do wieczności. Uwierzyli, że „nasza ojczyzna jest w niebie” (por. Flp 3, 20).
Przeżyli małżeństwo w sposób świadomy. Nie było tam miejsca na „jakoś to będzie”. Nie pozwolili, aby ich miłość z roku na rok szarzała, zamieniała się najpierw w przyzwyczajenie, a potem w znudzenie. „Zainwestowali” w rozwój duchowy. Wspólnie modlili się, świadomie przeżywali Eucharystię, przyjmowali sakramenty, jeździli na rekolekcje małżeńskie. W pewnym momencie odkryli, że zaczerpnęli już tyle, iż mogą zacząć służyć innym małżeństwom. Przez 24 lata w każdy wtorek o godzinie 21.30 gościli w naszych domach, prowadząc na antenie Radia Maryja audycję dla małżonków i rodziców. Leszek i świętej pamięci Elżbieta Polakiewiczowie. Jedynie Pan Bóg wie, ile dobra zawdzięczają im tysiące małżeństw w Polsce i poza jej granicami.
Artykuł pochodzi z miesięcznika Tak Rodzinie
Leave a Reply