Po ślubie dom jest tam, gdzie współmałżonek
Od chwili ślubu małżonkowie tworzą nową rodzinę, odrębną od rodzin obojga z nich, i dla obojga domem jest miejsce, w którym razem mieszkają. A to dom jest miejscem, w którym możemy być w pełni sobą, w którym czujemy się bezpiecznie i do którego – chcąc nie chcąc – przynosimy zmęczenie i frustracje z pracy, uczelni czy spotkań z innymi ludźmi. Sprawia to, że czasem dochodzi do sytuacji gdy „lepszą” (radośniejszą, bardziej wypoczętą i kulturalną) wersję siebie prezentujemy obcym ludziom, podczas gdy na dom pozostawiamy ten „gorszy” wariant, wyblakły, wykończony, czasem zrzędliwy lub milkliwy .
W okresie zalotów nie musieliśmy znać „gorszej” wersji partnera, a nawet jeśli ją znaliśmy, to nie prezentował nam jej tak często. Po ślubie siłą rzeczy się to zmienia i jest to kolejna próba miłości i cierpliwości młodych małżonków, bowiem przypada im w udziale zaszczytne, ale i trudne zadanie wspierania partnera w trudnych chwilach. Nie można od tego uciekać. Nie można też szukać zbyt często wsparcia gdzie indziej, a zwłaszcza w ramionach mamy czy taty. Bo dom jest teraz tam, gdzie mąż lub żona, nie tam, gdzie rodzice.
O tyle o ile małżonkowie staną na wysokości tego zadania, o tyle o ile będą potrafili znieść siebie nawzajem także w tych najgorszych chwilach i oferować sobie wzajemnie wsparcie – także mimo własnego wyczerpania – o tyle będzie wzrastać zaufanie między nimi i poczucie bezpieczeństwa w miejscu zwanym domem. Natomiast niewiele zachowań niszczy to zaufanie i poczucie bezpieczeństwa tak skutecznie, jak odrzucanie sfrustrowanego współmałżonka lub szukanie pociechy i wsparcia gdzie indziej.
Autonomia nowej rodziny
Z powyższym wiąże się też problem, z którym mierzy się większość młodych małżeństw (a i wśród niemłodych się takie znajdą) – jak zadbać o odrębność i autonomię własnej rodziny, nie odcinając się zarazem od rodziny pochodzenia? Bo zazwyczaj nie jest to proces łatwy; bywa, że rodzice oczekują częstych wizyt, telefonów, narzucają swoją pomoc i zdanie, często w najlepszej wierze – chociaż wtedy tym trudniej stawiać im granice. A granice stawiać trzeba, mając wzgląd na przyszłość, która nas czeka i decyzje, które będziemy w niej podejmować. Wybór miejsca zamieszkania, pracy, model małżeństwa, dieta, wystrój mieszkania, starania o dziecko, rytuały pielęgnacyjne, metody wychowawcze i wiele innych – wszystko to są wewnętrzne sprawy rodziny, którą odtąd stanowi mąż, żona i dzieci (a nie mąż, żona, dzieci, rodzice męża i żony, dziadkowie, ciocie, wujkowie i starzy znajomi). I to mąż z żoną (ewentualnie przy udziale dzieci) podejmują decyzje, przy czym mogą się radzić bliskich, ale nie muszą. Im wcześniej ten komunikat dotrze do krewnych, którzy mają tendencje do wtrącania się, tym lepiej.
Tak, oczywiście, jest jeszcze seks
O ciemnej stronie seksu w małżeństwie wspomniałam na samym początku, w pierwszej części wpisu. Bywa tak, że z kategorii przyjemności przechodzi on do kategorii przykrego obowiązku – na przykład dlatego, że kobiecie nie sprawia przyjemności, a w każdym razie nie aż taką jak mężczyźnie. Przed ślubem zgadzała się na współżycie, gdyż był to sposób na przywiązanie do siebie faceta; teraz, gdy są związani także w inny sposób, seks traci w oczach kobiety nawet tę zaletę. Bywa również i tak, że współżycie staje się swego rodzaju walutą – żony nagradzają nim mężów lub też karzą ich przez odmowę. Albo i tak, że mężowie egzekwują swoje prawo bez oglądania się na kobiece pragnienia czy nawet potrzeby.
Czy można o tego typu patologie obwiniać instytucję małżeństwa? Nie sądzę; winni są raczej ludzie, którzy nie potrafią w należyty sposób korzystać z tego pięknego przywileju. Bo tak właśnie warto traktować seks w małżeństwie – jak przywilej i jak dar, nie jak towar, nie jak coś, do czego ma się prawo.
W kochającym i dobrze się komunikującym małżeństwie seks jest jak wino, coraz lepszy z biegiem lat, co potwierdza świadectwo wielu par. Dopasowywanie się, wzrastanie harmonii, uczenie się siebie nawzajem to procesy, które w monogamicznym i dozgonnym związku mają najwięcej szans na działanie.
Osobną kwestią jest odpowiedzialność i związana z nią otwartość na życie. Zawsze jest szansa, że pocznie się dziecko, nawet jeśli bardzo niewielka, i zawsze trzeba umieć sobie odpowiedzieć na pytanie, czy jesteśmy na to gotowi? Bo jeśli nie, to prawdopodobnie na seks też jest jeszcze za wcześnie.
Te dwa argumenty („winopodobność” seksu oraz odpowiedzialność za jego konsekwencje) przemawiają za czekaniem ze współżyciem do ślubu, do tego momentu, gdy jesteśmy pewni, że to ta osoba: ta, z którą chcemy być na zawsze, ta, która będzie dobrym rodzicem dla naszych dzieci.
Dla pary, która wybrała taką właśnie ścieżkę, początki współżycia mają nieco inny charakter niż w przypadku związków mniej uregulowanych. Jest w nich więcej zaufania i mniej lęku, więcej spokoju, mniej pośpiechu, więcej poczucia bezpieczeństwa, mniej wyrzutów sumienia.
Sakrament
Na koniec przypomnę, że dla katolików małżeństwo jest przede wszystkim sakramentem. I to takim sakramentem, którego szafarzami są małżonkowie: to oni wzajemnie go sobie udzielają, składając przysięgę małżeńską i dopełniając ją w noc poślubną (lub później). A sakrament zmienia bardzo wiele, gdyż dostarcza ludziom łaski, która ułatwia to, co z pozoru wydaje się niemożliwe – wierność wybranemu człowiekowi aż do śmierci, bez względu na wszystko.
Leave a Reply