Pieniądze szczęścia nie dają – brzmi znane przysłowie. Jednak, gdy odczuwamy ich brak, lub mamy z nimi notoryczny problem, również nie należymy do najszczęśliwszych ludzi na świecie.
Czy katolik może być bogaty? A ksiądz? Pewnie wielu uzna, że duchownemu nie przystoi, katolik też powinien być ubogi, bo Jezus mówił, by sprzedać wszystko, co się posiada, rozdać ubogim, a otrzyma się skarb w niebie. Potem iść za Nim. Tylko zapomina się, że Jezusowi nie chodzi o to, żebyśmy teraz wszyscy stali się żebrakami zdanymi na łaskę innych.
W Biblii nie ma słowa na temat tego, że chrześcijanie nie mogą się wzbogacać – wręcz przeciwnie – przypowieść o talentach mówi nam, że powinniśmy je pomnażać. Nie chodzi tylko o to, by nie marnować swoich zdolności. Przypowieść dotyka również sfery finansowej, tak często przez wielu katolików sprowadzanej do zwykłej konieczności, czy czegoś brudnego.
Pieniądz nie jest brudny, pieniądz jest „moralnie neutralny”. Brudne może być tylko nasze podejście do niego. Nie trzeba być bogaczem, by złapać się na tym, że ma się złą postawę wobec finansów. Często życie „od pierwszego do pierwszego” pokazuje, że myśl o pieniądzach potrafi być tak nurtująca, że zasłania nam Tego, który błogosławi. Kiedy doświadczyłam bezrobocia, czyli czasu szukania pracy, sama łapałam się na tym, że nawet w trakcie Mszy Świętej – Tajemnicy, w której mój kochający Tata oddaje mi Siebie za darmo, mój mózg dokonywał kalkulacji w głowie, ile zostało mi jeszcze oszczędności, ile mogę w pracy z przeglądanego wcześniej ogłoszenia zarobić.
Nigdy jednak nie przyszło mi do głowy prosić Boga o… błogosławieństwo finansowe!
W wywiadzie na łamach „Gościa Niedzielnego” (GN nr 40) małżeństwo Małgorzata i Wojciech Nowiccy, którzy na co dzień zajmują się pomocą ludziom w wychodzeniu z długów, zapytani o to, gdzie popełniamy błąd harując z wywalonym jęzorem, by starczyło do pierwszego, odpowiadają:
– Na starcie. Uznajemy się za właścicieli pieniędzy czy rzeczy materialnych. Tymczasem Biblia naucza czegoś kompletnie innego: właścicielem jest Bóg, my – zarządcami. Boża ekonomia polega na dawaniu i przyjmowaniu.
Dobrym ćwiczeniem, które pomoże nam walczyć z przywiązaniem się do pieniędzy, jest pewna zasada. Kiedy zarobimy daną sumę – część należy przeznaczyć na życie, część odłożyć w ramach oszczędności, część zainwestować, a częścią podzielić się z uboższymi.
Mądry odkłada na przyszłość, a głupi wszystko przejada – czytamy w Księdze Przysłów.
Warto podkreślić jak istotnym, chociaż trudnym elementem jest hojność. Dla wielu jeszcze trudniejszym jest oszczędzanie, czyli niewydawanie całego zarobku. Z przerażeniem patrzę, ile osób żyje z dnia na dzień, w chwili kryzysu bierze pożyczki, których później nie może spłacić. Nie musisz mieć wszystkiego, choć wydaje ci się w danym momencie, że jest ci to potrzebne. Zawsze zadawaj sobie pytanie, czy naprawdę tego właśnie potrzebujesz?
Wspaniałą nauką wedle opisanej przeze mnie zasady jest taca w Kościele. Szczególnie ważna dla dzieci, które mogą uczyć się ofiarowania, czy tworzenia wspólnoty. Przy odpowiednim wytłumaczeniu rodziców, jaki jest cel rzucenia przysłowiowej złotówki do koszyczka, dzieci nie wyrosną na roszczeniowych ludzi.
Same pieniądze szczęścia nie dają, ale to, jak my je wykorzystamy jako zarządcy – może przynieść szczęście nam, innym i Bogu.
Nie bój się prosić Boga o pieniądze, On wie, czego i ile potrzebujesz! Tylko zawsze pamiętaj, Kto jest ich prawdziwym Właścicielem.
foto: tapeciarnia.pl
Leave a Reply