Te słówka „mój-moja-moje” mogą też mieć swoją odwrotność. Mogą być stwierdzeniami właściciela, posiadacza, tyrana i oznaczać zawłaszczenie, uprzedmiotowienie, zaborczość, zniewolenie. I tak się często dzieje w stosunku do żony, do męża i – niestety – do dzieci. I nie musi to być owa przemoc podpadająca pod paragrafy, ale przekonanie rodzica, zwłaszcza matki, że dziecko należy do nich, do niej. I dzieje się aksamitne osaczanie, związywanie, manipulowanie, ubezwłasnowolnianie. Zjawisko dożywotnich synków rośnie z roku na rok.
Nikt nie jest czyjś, ani swój, bo wszyscy Boży jesteśmy.
„Biblio, Ojczyzno moja…” Otóż, w Biblii jest wiele maleńkich słów, które mają wielki ciężar znaczenia. Takimi na przykład są słówka: „mój – twój”. Czytamy, czy wręcz słyszymy:
„Jam jest Bóg Twój…”, „Jesteście moim ludem…”, „To jest mój Syn umiłowany…”, „Boże mój, czemuś mnie opuścił…, „Moje owce słuchają mojego głosu…” W tych słowach jest zawarta tożsamość, więź, przynależność, wierność, odpowiedzialność. Tak jest w Biblii, a w życiu?
Te słówka „mój-moja-moje” mogą też mieć swoją odwrotność. Mogą być stwierdzeniami właściciela, posiadacza, tyrana i oznaczać zawłaszczenie, uprzedmiotowienie, zaborczość, zniewolenie. I tak się często dzieje w stosunku do żony, do męża i – niestety – do dzieci. I nie musi to być owa przemoc podpadająca pod paragrafy, ale przekonanie rodzica, zwłaszcza matki, że dziecko należy do nich, do niej. I dzieje się aksamitne osaczanie, związywanie, manipulowanie, ubezwłasnowolnianie. Zjawisko dożywotnich synków rośnie z roku na rok. A ktoś pracujący wśród polskich imigrantów w Anglii stwierdził, że ok. 70 % wyjazdów tam było podyktowane chęcią ucieczki spod nadopiekuńczych skrzydeł rodziców, zaborczych matek i teściowych. Bo można rzec, niczego nie ujmując pięknemu mitowi Matki-Polki, że można być kochającą i pobożną mamą, bez reszty przekonaną, że nie tylko dziecko, ale i jego los należy do matki, bo… Przykład: Dziecko wraca z religii i pyta mamę: „Mamo, kto kocha mnie bardziej Pan Bóg, czy ty?” – „Jak to kto? – odpowiada prawie oburzona mama – Matka kocha najbardziej.” Na to dziecko: „Bo siostra mówiła, że Pan Bóg.” A matka: „To przecież ja cię urodziłam, ja cię wykarmiłam… To ja wiem najlepiej, jak cię kochać!” – NAPRAWDĘ? – pytam tę mamę i słyszę w odpowiedzi: „Matka wie najlepiej.” No tak, można stać się dla dziecka bogiem, panem-panią jego wyborów, powołania, losu… i nie widzieć w tym ciężkiego grzechu nie tylko przeciw I przykazaniu. Tak nie można. Prawie wszystkie ludzkie nieszczęścia biorą się stąd, że człowiek chce mieć drugiego na własność i na zawsze. Zapomina, że sam też nie może do nikogo należeć.
Może być też inaczej, że wychowanie staje się hodowlą królewicza czy królewny. Że rodzice zupełnie abdykują, a dziecko staje się małym i coraz większym tyranem, czyli bogiem dla samego siebie, dla rodziców i dla tych, których zastraszy czy narzuci swoją hegemonię. Narcyzm, bowiem, to już nie grzech, ale postawa, sposób życia coraz większej ilości ludzi – produktów takiego wychowania. Narcyzm, czyli opętanie samym sobą.
– „Czyj ty jesteś? Pytają małego. Swój. Każdy jest swój, a jak swój, to Boży, jak powietrze i woda.” – mówił Janusz Korczak – mędrzec wychowania. „A jak swój, to Boży”. I ta prawda dzieje od momentu chrztu. Bo chrzest to nie magia, talizman, amulet czy rytualny obrzęd, ale wzięcie przez Boga tego dziecka naprawdę za swoje – za syna czy córkę. Tu się dzieje to, co nad Jordanem, kiedy nad Jezusem rozległ się głos z nieba: „To jest mój Syn umiłowany.” Znowu słówko „Mój” wypowiedziane nie przez tyrana, zaborcę, posiadacza, ale Tego, który chce być Ojcem nie naturalnym, ale Wybranym. To wy, Rodzice, wybieracie Boga za Ojca dziecku, bo macie poczucie, że nikogo i nic lepszego wybrać i dać mu nie możecie. Dlatego to dziecko musi być wciąż Bogu – swojemu Ojcu – oddawane, ofiarowywane, przynoszone , przyprowadzane. I nie możecie mu tego Boga przesłonić, zastąpić, usunąć z jego losu. To może chwilami boleć, ale może być jedyną nadzieją, kiedy zawiedzie wasza mądrość, zapobiegliwość, wystarczalność. Żeby starczyło wam wtedy wiary na powiedzenie: „Boże, Ojcze nasz, on jest twój, a więc prowadź go, ratuj i zbawiaj.”
W jednej książce o św. Wojciechu, gdy on jako mały chłopiec spadając z drzewa leży połamany i prawie bez życia, rodzice wzięli chłopca i zanieśli do pobliskiej kaplicy. Tato z mamą uklękli i zaczęli się modlić: „Wszechmogący i miłosierny Boże, w swojej nieskończonej dobroci raczyłeś dać nam 7 synów. Jeśli teraz chcesz zabrać do siebie Wojtusia, dlatego, że nie zasłużyliśmy na niego i nie troszczyliśmy się o niego wystarczająco dobrze, niech się stanie Twoja wola. Ty jednak wiesz jak bardzo go kochamy. Prosimy Cię, Panie, żeby chłopiec znów stał się zdrowy, niech znów biega i śmieje się, niech pozna radość życia dla Ciebie. Radość z tego, że może być pożyteczny dla ludzi i służyć Tobie. Racz, Panie, wejrzeć na naszą pokorną prośbę. Jeśli Wojtuś wróci do zdrowia, niech się stanie Twoim wiernym apostołem i gorliwym kapłanem. Nie chcemy życia chłopca dla siebie, lecz żeby służył Twojej chwale, Jezu Chryste, nasz Panie! Niech się stanie nie nasza, lecz Twoja wola, Panie.” Tata i mama powoli się przeżegnali… A ciało chłopca na ołtarzu nieznacznie się poruszyło. Mama jednym skokiem znalazła się przy synku. Wojtek się uśmiechał.
I te słowa powinny wystarczyć, bo te słówka: „Twój…Tobie…Twoja wola…” znaczą to, co mają naprawdę znaczyć w wychowaniu waszego dziecka od tej chwili, prze lata dzieciństwa, młodości, aż kiedy on sam je wypowie świadomie, wiernie, odpowiedzialnie może nad swoimi dziećmi, a waszymi wnukami, z którymi kiedyś razem staniecie przez naszym Ojcem, Jego Synem i Duchem Świętym. Albowiem nikt nie jest czyjś ani swój, bo wszyscy jesteśmy Boży. Amen
Leave a Reply