Mimo, iż wielokrotnie zaglądając do pokojów moich dzieci powtarzam sobie w głowie zdanie, że czysty dom jest objawem zmarnowanego życia, nie potrafię pogodzić się z faktem odziedziczenia przez nie jednej z moich najgorszych wad czyli nieumiejętności utrzymania konsekwentnego porządku.
Kiedy po raz setny szukam kluczyka do samochodu czy niezbędnego natychmiast dowodu osobistego mój mąż doprowadzony do szewskiej pasji moim roztrzepaniem Ppowtarza:”Przecież tysiąc razy ci mówiłem, żebyś zawsze kładła w jednym miejscu”, a ja zawsze odpowiadam: ”Przecież ja zawsze kładę to w JEDNYM miejscu, tylko za każdym razem w innym”. W takim momencie, jeśli sytuacja nie stoi jeszcze na ostrzu noża, zwykle i my i towarzyszące nam w poszukiwaniach dzieci wybuchamy śmiechem, a po chwili zagubiony przedmiot odnajduje się rozładowując stres do końca.
Gdy jednak po wyjściu moich dzieci do szkół czy na uczelnię zaglądam do ich pokoi nie jest mi tak bardzo do śmiechu. Doprawdy nie wiem jak robią to inne matki, bo ja nie potrafię nauczyć swoich dzieci porządku. I dodatkowo mam wrażenie, że skłonność do bałaganiarstwa wzrasta wraz z wiekiem. Bo w pokoju najmłodszych bałagan tworzą rozrzucone zabawki, które łatwo jest uprzątnąć wrzucając do specjalnie na ten cel przeznaczonych kolorowych skrzyń. Ubrania maluchów układam i chowam sama więc choć może nie idealnie poskładane maja swoje miejsce w szafie i nie wypadają na podłogę natychmiast po uchyleniu drzwi. U trochę starszej córki zwykle łóżko, krzesło, a bywa, że i podłoga zasłane są strojami, które ona, biedaczka, pozostawiła tam po wybraniu najwygodniejszego z nich do szkoły. Szczęśliwie nie miesza brudnych ciuchów z czystymi, a to już jest jakiś plus, bo moi synowie nie maja tych skrupułów. Jeśli nakażę im opróżnienie pokoju z noszonych wcześniej ubrań to mogę być pewna, że w koszu na pranie obok brudnych skarpetek i bluz wylądują te czyste, które nie znalazły uznania w danym dniu, a znalazły natomiast swoje miejsce na podłodze obok tego co już nadaje się tylko do prania. Wracając jeszcze do pokoju córy to znaleźć tam można stosy książek, które z niewiadomego powodu zamiast leżeć na półkach towarzyszą jej na łóżku i okiennym parapecie. Moja córa twierdzi, że czyta je wszystkie i że zawsze musi je mieć pod ręką. Trochę ją rozumiem, bo sama często mam na nocnym stoliku ze dwie pozycje, ale te jej kilkanaście to już lekka przesada. Do tego jeszcze wszędzie rozsypane klocki lego – bo moja dziewczynka, ku zaskoczeniu wielu osób jest ich fanką i nieustannie coś konstruuje. Pokój średnich synów wymaga najczęściej mocnego pchnięcia drzwi, by w ogóle zechciały ustąpić pod naporem wszystkiego co zalega podłogę. Uwagę w nim zwraca swoją nieskazitelną czystością i porządkiem półka na której jeden z nich gromadzi to co dotyczy superbohaterów będących jego hobby. Chłopcy jednak z uporem twierdzą, że zawsze wiedzą co gdzie leży i tylko ja nie rozumiem ich podejścia do wolności we własnej przestrzeni. Widzieliście kiedyś pokój studenta filozofii? Jest to połączenia biblioteki, punktu xero i baru szybkiej obsługi. Lepiej tam nie wchodzić, bo nawet zabranie kilku pustych kubków po kawie może okazać się zbrodnią. Przecież- ku waszemu zaskoczeniu- mogły one pełnić rolę zakładek do czytanych właśnie dzieł filozoficznych albo wskazywać miejsce pobytu bardzo potrzebnych notatek . Jeszcze ciekawszy obraz znajduje się w pokoju maturzysty kończącego pobieranie edukacji w technikum samochodowym. Tutaj poczujecie się jak w garażu, który z nieznanych przyczyn został połączony z hotelem i pralnią miejską. Wszelkie akcesoria samochodowe przemieszane z ubrudzoną smarem odzieżą roboczą zalegają całą przestrzeń łącznie z łóżkiem i biurkiem. I tu nie wolno niczego ruszać. Każda śrubka, każdy drucik jest bowiem na wagę złota i może okazać się niezbędny w procesie naprawy samochodów przyszłych klientów.
Zwykle soboty w naszym domu przeznaczamy na generalne porządki, dlatego właśnie ten wieczór w tygodniu rezerwuję sobie na obejście pokoi moich dzieci. Podziwiam osiągnięty ład i skład, pocieszam się,że może nie jest tak źle i ze w przyszłości pewnie będzie lepiej. I wiem już, że mam rację. Bo największym bałaganiarzem z gromadki moich pociech był najstarszy syn. Potrafił zagracić każdą przestrzeń, a swoimi eksperymentami zniszczyć każdy mebel czy element wyposażenia domu. Kiedy na przykład lutując jakieś urządzenie swego pomysłu wypalił sporą dziurę w wykładzinie absolutnie nie mógł pojąć w czym problem. Przecież można w tym miejscu postawić krzesło, a że to środek pokoju: ”e tam, mamo, przesadzasz”. Tymczasem po przeprowadzce na własne włości i we własne meble coś się zmieniło. Problemem stał się tłuszcz, który prysnął z patelni na świeżo wymalowaną ścianę, a jako bożonarodzeniowy prezent został zamówiony odkurzacz.
Tak więc podsumowując mogę powiedzieć,że bez moich dzieci dom pewnie byłby czysty, portfel pełny i tylko… moje serce puste.
Photo: pfly via Foter.com / CC BY-SA
Leave a Reply