Ostatnio publikowane wyniki badań młodzieży wskazują na obniżanie się poziomu postaw prospołecznych. A mówiąc wprost – wzrasta ludzki egoizm. Pamiętam początki asertywności – jak uczono jej nawet na specjalnych kursach. I ja na takie chodziłam. Mój wewnętrzny bunt dotyczył sprzeczności pomiędzy życzliwym i spontanicznym podaniem szklanki herbaty a czekaniem aż ktoś poprosi, gdy będzie tego potrzebował.
No i mamy. Teraz nie wolno pomagać komuś, kto sam o to nie zabiega, bo inaczej jest to wtrącanie się w jego życie…. Co za paradoks! Bezdomnego w czasie mrozów nie wolno zabrać z altanki na ogródkach działkowych – bez jego zgody. A już ten czas się zbliża, gdy wkrótce nastaną bardzo zimne dni, i panowie menelsi – może nawet ci z ławki na naszym przystanku tramwajowym który okupowali latem – teraz będą szukali ciepłego kącika, jak na przykład na naszej klatce schodowej przy wejściu na strych nad 5-tym piętrem. I na najwyższym podeście robią sobie jadalnię, pijalnię, sypialnię i łazienkę – wszystko w jednym, i to nawet bez bieżącej wody. A nasza poczciwa Pani Gospodyni Domu ma kolejne utrapienie i ręce załamuje.
Inna sprawa, to pomoc materialna itp. Kiedyś dobroczyńcą był tak zwany mecenas. On finansował szpitale i schroniska dla ubogich, utrzymywał artystów, fundował nagrody. Teraz też są fundacje, pełniące role dawnego mecenasa. Tyle że w większości ich fundusze są zbierane od biedaków by móc pomagać nawet niekoniecznie biednym. Nawet ten jeden procent po rocznym rozliczeniu to przecież jałmużna od nas wszystkich, nieprawdaż? A przyczepiamy się do kościelnej tacy.
I tak to się wszystko coraz bardziej zamazuje. Jeszcze kilkanaście lat temu żeby coś załatwić w sprawie np. energii elektrycznej, gazu, telefonu – można było pójść do konkretnego biura czy choćby okienka, i załatwić sprawę niemal odręcznie, u określonej osoby. A teraz? Człowiek odbija się tylko od ściany.
Jednym słowem – coraz bardziej się odhumanizowujemy. Wysyłamy tylko jakieś umowne sygnały, i coraz częściej bywamy niezrozumiani. Bo i znaczenia słów jakby się zmieniają. Ale tego tematu już nie będę rozwijać. Pozostawiam do osobistych obserwacji.
Proponuję więc pod koniec kilka zdań – refleksji, z listu ks. Krzysztofa Ołdakowskiego z Rzymu, po Synodzie. Oderwijmy się na chwilę od codzienności, i spójrzmy nieco szerzej i głębiej na nasze ziemskie troski. A jutro będzie dalszy ciąg….Oto ten fragment:
W Kościele jest spory „deficyt” słuchania. U podstaw braku zdolności słuchania młodych ludzi, znajduje się brak słuchania Pana Boga. Nie słuchając trudno potem właściwie rozeznać, co jest lepsze, jaką drogą pójść. Dużą wagę podczas Synodu przywiązuje się do milczenia, ciszy i kontemplacji, do tego, aby wyzwolić się spod presji medialnego bombardowania. Ono nie pozwala pomyśleć i wypłynąć na głębię. Słuchanie słuchaniem, ale przecież nie powinno ono prowadzić do prostej zgody na co, co jest. Wiadomo, że Jezus też słuchał ludzi, kochał ich, szedł z nimi, dawał odpowiedzi na ich pytania, ale stawiał także wymagania. Szukał tego, jak rozumieć to, czego brakowało w rozumieniu ludzi i także tego, co było do zmiany. To nie jest proste: łatwiej jest bowiem wsłuchiwać się w sondaże, iść tam, gdzie nas oklaskują, szukać kompromisu.
O znaczeniu ciszy i milczenia ważne zdanie powiedział Prof. Enzo Bianchi, założyciel monastycznej wspólnoty Bose na północy Italii. Stwierdził, że istnieje pewne niebezpieczeństwo dwuznaczności. Ważne, aby milczenie zostało wypełnione Słowem Bożym, inaczej prowadzi jedynie do dobrego samopoczucia. To Chrystus , łaska, Miłosierdzie zbawiają człowieka, a nie sposoby bycia i zachowania, które dają wewnętrzny spokój i komfort.”
Leave a Reply