Jeszcze się taki nie narodził… – mówi porzekadło. I słusznie mówi. Rodzaj ludzki bowiem stworzony jest wprost do narzekania. Jęczeć, stękać i biadolić – to dla wielu najwyższa rozkosz i życiowe powołanie. Źle im, gdy wszystko wokół dobrze idzie. To ich niepokoi i przeraża. To spędza im sen z powiek.
Człowiek narzeka z rozmaitych przyczyn. Im mniejsza, tym większe zawodzenie. Są oczywiście osoby, które mają prawo głośno wołać o swojej niedoli. Im naprawdę wolno – i głośno powinny. Pisze o tym krótko Josif Brodski: bogaci i szczęśliwi mogą milczeć, nikt nie chce słuchać ich słów – ale biedni? Biedni nie mogą być niemi – muszą krzyczeć: boli mnie albo dziecko mam chore, albo tu mnie pozszywano! (I oto nagle, ku mojemu przerażeniu, okazuje się, że szukam i szukam, ale znaleźć nie mogę, gdyż Brodski nigdy nie napisał powyższych. Zdecydowanie muszą to być słowa Rainera Marii Rilke, a zatem wstyd mi i (mi) głupio, że – tu zaczyna się moje narzekanie – że pamięć tak słaba, że intuicja ma marna, że to i owo, że poeci podobni, a wszyscy święci bez skrzydeł, że zima bez śniegu.
Narzekadło narzeka, ponieważ w jego sercu zamieszkała pycha. Tylko pyszny, ważny i zarozumiały jest istotą narzekającą. Zarozumiały i ważny narzeka, ponieważ – jego zdaniem – cały świat powinien kręcić się wokół niego, a tak nie jest! Zarozumialec nigdy nie jest zadowolony i ciągle myśli, iż należy mu się więcej. Narzekadło jest zatem wiecznie nieszczęśliwy i zmartwiony: tak ważny i poważny, że nie ma w nim żadnej radości. Dodatkowo nasz narzekający osobnik jest istotą ślepą, która nie zauważa nigdy żadnych plusów życia. Gdyby uznał, iż istnieją rzeczy godne uwagi, wówczas znalazłby się w bardzo niezręcznym położeniu: jeżeli człowiek dostrzega coś pięknego lub dobrego, to konsekwencją tej postawy jest wdzięczność. Trzeba dziękować – Bogu i ludziom! A tego osobnik zarozumiały i ważny nie uczyni. Obca mu pokora. Pycha matką jego. I ojcem. I stryjem, ciotką, praprababką… i wujkiem z Sosnowca.
Nie można pracować w takich warunkach: głowa mnie boli, Chomik przeszkadza wykonując suitę do gwiazdy polarnej, a Brodski peroruje uparcie: mówię do ciebie – i to nie moja wina, jeśli nie słychać. Dobrze, że nasz Josif B. pojawił się znowu. Można bowiem nareszcie zakończyć, nie oglądając się na tych, którzy: to za krótkie, a tamto za długie; tamto za słodkie, a to za kwaśne; ten za stary, tamten zaś za młody; tamta za mądra, ta nazbyt głupia…
Tyle napisał Brodski 24 maja 1980 roku. Narzekajmy wszyscy wraz, że 24-go, że w maju, że tyle lat temu. Tylko nieszczęście budzi we mnie zrozumienie (Brodski). Człowiek jęczydusza, niezdolny do współczucia i wdzięczności. Pycha pożarła mu serce. I nie ma, że boli.
Foto: Hanadi Traifeh / Foter / CC BY-NC-SA
Moim zdaniem artykuł niestety niczego wartościowego nie wnosi, poza jakimś, mało naukowym podziałem ludzi na tych narzekających i tych nie-; czyli na tych cacy i tych be. Jest to dość płytkie pokategoryzowanie ludzi, zaszufladkowanie i przyklejenie im łatki. Czemu to ma służyć? Nie wiem. Chyba tylko polepszeniu samopoczucia tym, którzy stwierdzą, po lekturze tego diagnostycznego artykułu, iż nie spełniają kryteriów Narzekadła. Poza tym to chyba nieładnie tak przezywać ludzi. Atykuł nie daje recepty jak to zmienić. Jest za to narzędziem do łatwego i szybkiego oceniania innych, bez próby zrozumienia głębszych, nierzadko bardzo skomplikowanych przyczyn takiego zachowania i/ lub nastawienia życiowego.
Pani Kasiu!
Może trochę za ostra ta recenzja. To nie mógł być „arrtykuł diagnostyczny” – za mało miejsca! Może rzeczywiście z tą jednoznacznie wskazana pychą wyszło zbyt jednostronnie, ale wyczuwam u autora również zrozumienie dla narzekających. Sama nazwa „Narzekadło” ma znamiona pieszczotliwego wyrzutu, jaki często stosujemy (z oczywistą przesadą i nieadekwatnością) w stosunku do dzieci, np. Moje ty Narzekadło! Kochane! Coś w tym jednak jest, że im mniejszy powód, tym większe narzekanie. A trzeba się cieszyć życiem i mieć do niego (i koniecznie do siebie) dystans. Wkazane rónież poczucie humoru.
Pozdrawiam
Piotr Gawor
Panie Piotrze, dziękuję za zwrócenie uwagi. Nie jest moją intencją urażanie ani autora ani tych, którym artykuł się podoba. Chciałam tylko skłonić do refleksji nad tym, czy takie etykietowanie ludzi (typu: narzekadło) cokolwiek dobrego przynosi, cokolwiek zmienia. Współcześnie dużo mówi się o tym aby unikać etykietowania, przypinania ludziom łatek, czy różnorakich epitetów, a w zamian wskazywać na niewłaściwe/ trudne / złe zachowania i wskazywać zachowania pożądane. Na tym polega konstruktywna krytyka. Zamiast: Jasiu jesteś niegrzeczny, winniśmy mówić: Jasiu źle się zachowałeś bo…. W ten sposób nie tylko dajemy Jasiowi jakąś naukę (mówimy co konkretnie złego zrobił, dlaczego to jest złe i jak można to zmienić) to jeszcze dajemy mu między wierszami przekaz, że ma w sobie możliwości i potencjał aby nad tym zachowaniem panować i nie uderzamy w jego poczucie własnej wartości. Dlatego mam duże wątpliwości, że teksty pisane w tym stylu j.w. mają sens. Czy nie są tylko właśnie takim ponarzekaniem sobie na kogoś. W tym wypadku nawet kogoś nieokreślonego… Czasem fajnie jest znaleźć sobie takiego kozła ofiarnego, kogoś kto odpowiada że jest nam w życiu jakaś niewygoda… Znaleźć jakąś kategorię ludzi bliżej nieokreśloną, z którą nie chcemy się utożsamiać, a na którą można zrzucić odpowiedzialnośc za wszystkie dręczące nas frustracje.
Pani Kasiu, ja też powinienem podziękować i może przeprosić. Myślę jednak, że na tym portalu z założenia nie powinno być złych intencji w stosunku do innych. A wymiana zdań jest potrzebna i budująca. Nawiązując do ostatniego fragmentu Pani wypowiedzi, próbuję dostosować go do relacji konkretnych międzyosobowych, np. pomiędzy małżonkami. Tutaj nie ma miejsca na bliżej nieokreśloną kategorię kogoś tam. Jest on i ona i nikt więcej. Jeśli jedno z nich ma znamiona np. Narzekadła, to nie ma rady, trzeba polubić. Ba, nawet pokochać, bo próby uświadomienia, nie mówiąc o próbach zmiany mogą budzić nerwowe reakcje, i nie być skuteczne. Wtedy, zamiast diagnozować pychę (jak chce autor artykuliku) lepiej z dystansem do siebie i humorem powiedzieć: moje ty Narzekadło, kochane. Za którymś razem może coś drgnąć (we mnie też).
Pozdrawiam, PG
To prawda ma Pan rację, że dla niektórych osób postać wyłaniająca się z artykułu będzie bardzo konkretną, nierzadko bliską osobą. Zresztą każdy pewnie znajdzie w swoim otoczeniu kogoś kto mniej lub bardziej pasuje do powyższego opisu. W tym sensie takie tworzenie sobie w głowie kategorii ludzi jest moim zdaniem niedobre – że zaczynamy ich dzielić na dobrych i złych. A istota ludzka ze swej natury jest dużo bardziej skomplikowana. Ja zawsze wolę próbować rozpracowywaç ową skomplikowaność ludzkich zachowań i dążyć do ich zrozumienia niż kategoryzować, dzielić na takich i owakich bez głębszej refleksji. Zapewne stąd mój bunt. No i moim zdaniem…właśnie…artykuł według mnie w konsekwencj nie odpowiada na pytanie zawarte w tytule. Ewentualnie częściowo. Lepiej byłoby rozważyć co możemy w takiej sytuacji zrobić. Bo jak Pan slusznie zauważył nie zawsze można unikać.
Jeśli wolno…
Zgadzam się z Panią Kasią – istnieje różnica w twardym nazywaniu rzeczy i wykazywaniu możliwości zmiany.
Twarde nazywanie rzeczy często nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wielką ma władzę, w jaki sposób może wpłynąć na tę nazwaną rzecz. Nazywając coś, wskazujemy tej rzeczy istotową cechę, taką, której nie da się zwalczyć, której nie można zmienić.
Określenie kogoś „narzekadłem”, wskazanie, że jest to złe i nie prowadzi do niczego dobrego jest skazą, nieskazitelną i niezmazywalną rysą – jest to ingerencja, a w pewnym sensie również przemoc. Nazywanie to w ogóle przemoc uprzedmiotawiająca świat: „spójrz, świecie, oto teraz cię nazwę” – nazywanie to boska sprawa, kreacja (nie bez kozery najpierw było Słowo).
Co zarzucam autorowi artykułu? Kreację narzekadła – semantyczną chęć boskiej władzy.
Czy mam jakąś receptę na narzekanie? Wolałbym powiedzieć, że narzekadło nie istnieje, nie ma kogoś takiego. Istnieje z kolei sama treść narzekania jako słowa, które komuś akurat się zdarzyły. Takie ujęcie sprawy prowadzi nas do tego, co napisała Pani Kasia: uznania możliwości poprawy danej osoby.
Tyle w temacie nieuznawania istnienia narzekadła. Co do samego narzekania…
Czy każde narzekanie jest taką emancypującą się mocą, która chce, aby świat zakręcił się wokół niej? Tak, chyba tak – narzekanie jest z pewnością roszczeniowe. Pytanie powinno być zadane o zasadność tych roszczeń, a te przypadki należy już rozpatrywać indywidualnie.
Taki indywidualny przypadek może okazać się zasadny, może nie…
Pean na cześć narzekania:
A jeśli byśmy narzekanie rozumieli jako krytykę? Narzekanie pomyślane w ten sposób jest przecież źródłem każdej pozytywnej zmiany! Kiedy coś, co nie jest dobre, może zamienić się w swoje przeciwieństwo, jeśli nie wtedy, kiedy dopiero się odkryje, że to coś jest złe? Na przykładzie sławnej metody 12 kroków leczenia z alkoholizmu: pierwszy krok polega na NAZWANIU SIEBIE alkoholikiem. Dopiero po przyjęciu tego do wiadomości można próbować z tym walczyć.
Dlaczego napisałem „nazwaniu siebie” caps lockiem? Żeby wyjść z pułapki, którą sam na siebie zastawiłem – mówiłem o boskim nazywaniu rzeczy, a tu znowu piszę o pozytywnym nazywaniu samego siebie… Ależ właśnie o to chodzi! O relację ja-do-czegoś i ja-do-siebie – między tymi dwoma jest duża różnica: ja-do-czegoś (w przypadku artykułu „do drugiego człowieka”) to relacja władzy nad czymś, co jest poza mną, to uprzedmiotowienie tego, co jest nazywane; to boska władza, która bywa częstokroć nadużywana. Ja-do-siebie to relacja również uprzedmiotawiająca, ale przy tym i podmiotowa – nie mogę bowiem pozbyć się swojej podmiotowości, nie mogę uprzedmiotowić siebie do końca – zawsze w sobie znajdę jeszcze jakieś pokłady woli, czegoś co mnie emancypuje z tej relacji władzy i ustanawia jako instancję zdolną do zmiany.
Tytułem podsumowania: nie istnieje narzekadło (nawet tutejszy słownik mi podkreśla to słowo) i w narzekaniu kryje się wiele dobra – trzeba tylko delikatnie narzekać.
Bardzo to smutne, że autor artykułu nie przemyślał sprawy w sposób choćby sugerujący, iż cokolwiek na ten temat wymyślił. Zdaje się raczej, że autor miał intencję tylko coś napiętnować – przypomina to raczej hip-hopowe bluzgi, narzekanie na narzekanie (o ironio!) dla sportu. Tym smutniejsze, że to podobno doktor habilitowany, czyli naukowiec-humanista!
No nic, mam nadzieję na poprawę tych wpisów.
Drodzy komentatorzy, przeczytałam opinię i żal mi autora artykułu. Nie widzę w tym artykule nic takiego o czym piszecie, jest nieco kategoryczny, pisany dosadnym ironicznym językiem. Nic wiecej. Artykuł mądry, czy to wlasnie nie diagnoza jest zawsze istotą, droga do uleczenia. Pycha może byc przyczyną naszego narzekania, tak jest moim zdanien często, zgadzam sie w pelni z autorem, to kiedy sobie to uswiadomimy, znaleźliśmy lekarstwo. Po prostu wówczas zacznijmy patrzeć na siebie krytycznie, dostrzezemy wtedy co tak nas trawi, głęboka przyczynę naszego zachowania. Pycha powoduje że widzimy wszystko co zle dookoła ale nie jesteśmy zobaczyć problemu w sobie.Pozdrawiam.
Latwo jest szukac pychy u blizniego swego , panie kolego sympatyczny