Program „Ślub od pierwszego wejrzenia” bije rekordy popularności, wzbudzając jednocześnie skrajne emocje. Spośród nieznających się wcześniej osób troje specjalistów (psycholog, seksuolog oraz biolog, badający preferencje w doborze partnerów) tworzy trzy pary mające do siebie pasować według ścisłych kryteriów. Pary te poznają się właściwie w dniu ślubu, biorą go w ciemno i zaczynają układać wspólne życie – wszystko w świetle kamer. Część widzów trzyma kciuki za powodzenie tych małżeństw, inni słusznie narzekają, że małżeństwo to nie zabawa, a podobne programy sankcjonują instytucję „ślubu na próbę”. Gdyby jednak wyjść poza ramy telewizora i zastanowić się, czy takie małżeństwo z nieznajomym może się naprawdę udać? Jaka byłaby odpowiedź?
Jak długo powinno się znać dwoje ludzi, by wstąpić w związek małżeński? Podkreśla się wartość instytucji narzeczeństwa jako ważnego etapu poznawania się i przygotowywania do wspólnej drogi życia. Ale czy trzy lata narzeczeństwa to już wystarczająco długo, by ostatecznie podjąć decyzję, że z tą osobą chce się spędzić resztę życia? Wszystko zależy od perspektywy, z jakiej się patrzy. Inaczej widzą to z pewnością rodzice dzieci wchodzących powoli w dorosłość, inaczej same dzieci. Dla rodziców – doświadczonych już życiem – dłuższy okres narzeczeństwa będzie gwarantem lepszego poznania przyszłego męża czy żony, nie tylko przez współmałżonka, ale i przez rodziców właśnie. Pamiętać jednak należy, że to nie od rodziców dorosłych dzieci zależy to, kiedy i z kim weźmie się ślub. Młodzi ludzie często z uprzejmości dostosowują termin ślubu do warunków stawianych przez rodzinę (bo np. trzeba na wesele zaprosić wujków i kuzynów, a nie wszystkim pasuje szybki termin), ale muszą pamiętać, że jeśli skończyli 18 lat i nie są ubezwłasnowolnieni, mogą wchodzić w związek małżeński kiedy tylko będą tego chcieli. Spotykam księży, którzy w czasie przygotowania do ślubu pytają narzeczonych: a co byście zrobili, gdyby wasi rodzice nie zgodzili się na wasz ślub? Widząc konsternację młodych, ci księża sami odpowiadają: jako dorośli ludzie możecie wziąć ślub bez względu na wolę waszych rodziców.
Spotyka się małżeństwa, które zawiązują się po wielu latach narzeczeństwa (nieco mniej lub nieco więcej niż 10). Spotyka się i takie, które w ciągu pierwszego roku po tych latach rozpadają się. Znów pojawia się pytanie, czy istnieje potrzeba aż takiego oczekiwania. Dla wielu osób ważne są kwestie praktyczne: skończyć studia, znaleźć pracę, uniezależnić się, zarobić wystarczająco dużo, by bez problemu utrzymać potencjalną rodzinę, kupić samochód, zbudować dom. Zwiedzić świat. Dopiero potem się żenić. Podobnie się ma zresztą rzecz z decyzją o pierwszym (i często ostatnim) dziecku. Dlatego też średnia wieku, w którym bierze się ślub i ma się dzieci, nieustannie rośnie.
Ale da się przecież inaczej. Nierzadko wcale spotyka się osoby, które poznały swoją „drugą połówkę” i niemal natychmiast postanowiły związać z nią całe swoje życie. Na zawsze, bez otwartych furtek. Niektórym wystarczy pół roku, trzy miesiące, ba – nawet miesiąc! Młodzi (a czasem przecież i starsi) patrzą sobie w oczy i wiedzą, że jeśli mają coś razem budować, to najpierw trzeba postawić fundament. Tym fundamentem jest miłość. Miłość dwojaka – bo najpierw Chrystusowa, a potem także ta międzyludzka. Miłość jako decyzja, akt woli, postanowienie, że będzie się przy tej drugiej osobie na zawsze, bez względu na wszystko. Często decyzja podejmowana bardzo emocjonalnie, ale nie emocja sama w sobie. Trochę jak skok ze spadochronem – towarzyszą mu silne emocje, ale decyzja o skoku pozostaje wciąż decyzją. A kiedy już się ją podejmie, wtedy się leci i nie ma powrotu. Można trzymać tę drugą osobę za rękę i prosić Pana Boga o stałe wsparcie.
Podziwiam osoby decydujące się na „szybki ślub”. Nie te, które „musiały” go brać, bo nie potrafiły dochować czystości przedmałżeńskiej. Tylko te, które zdecydowały, że nie mogą budować gmachu wspólnego życia bez fundamentu, jakim jest sakrament małżeństwa. My sami wzięliśmy ślub w nieco ponad rok po poznaniu się, ale decyzję o nim podjęliśmy już po miesiącu. A z perspektywy lat muszę powiedzieć, że czekanie tego roku było zupełnie niepotrzebne. Gdybym dziś poprosił swoją żonę o rękę, to przed ołtarzem stalibyśmy za miesiąc. I szczerze wzruszam się, kiedy widzę ludzi robiących to naprawdę. Choć z pewnością trudno jest do tego przygotować swoich bliskich.
Nie polecam brania ślubu na „łapu-capu”, tak jak jest to we wspomnianym wcześniej programie. Ale sam zachęcam raczej do szybkiego decydowania o stawianiu fundamentów – czyli o miłości i małżeństwie – niż do dłuższego zastanawiania się i przygotowywania.
Z drugiej strony mam coraz większe dzieci. I potrafię sobie wyobrazić mojego siedmiolatka, za jedenaście lat informującego mnie, że w ciągu miesiąca zamierza się ożenić. I nie wiem, jak zachowałbym się w podobnej sytuacji.
Leave a Reply