Jestem daleka od przeteoretyzowania i przeintelektualizowania wiary. Co z tego, że umiemy pięknie wszystko wytłumaczyć i odpowiedzieć na wszystkie pytania, śpieszymy pouczyć bliźniego, ale sami? Sami pomimo wiedzy żyjemy w nędzy, a nasza zmiana i praca nad sobą jest znikoma.
Wolę, gdy mi ktoś pokaże swoje życie, swoją wiarę, swoje potknięcia, porażki i powroty, niż skazuje mnie na wysłuchanie teologicznych wywodów, które nie mają poparcia w jego życiu. Chrystus pokazuje ślady po ranach i po nich Go rozpoznali Jego uczniowie. My rozpoznajemy braci w wierze po uczynkach miłości. Boję się agresywnych katolików (choć początkowo sama przejawiałam podobne zapędy), bo tracą, w swej chęci dominacji, strofowania innych, sprzed oczu samego Chrystusa.
Wczoraj zakwaterowaliśmy się na naszym ostatnim wakacyjnym objazdowym noclegu i chcieliśmy pójść coś zjeść. Najbliżej był wielogwiazdkowy drogi hotel z restauracją. Weszliśmy tam zobaczyć. Stoły ekskluzywnie nakryte dla gości. Spojrzałam na nasze stroje letników i buty męża – całe brudne z trasy po górach. Nie pasowaliśmy tam, tym bardziej, że mijała mnie para bardzo młodych ludzi, nonszalancko eksponujących swój „high life”. Przypomniał mi się fragment listu do Filipan …ja bowiem nauczyłem się wystarczać sobie w warunkach, w jakich jestem. Umiem cierpieć biedę, umiem i obfitować. Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony: i być sytym, i głód cierpieć, obfitować i doznawać niedostatku. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. I poszliśmy trochę dalej … na pierogi.
Photo by Tim Foster on Unsplash
Leave a Reply