Pierwsze dzieciątko pojawiło się zupełnie niespodziewanie w naszym życiu. Drugie kazało na siebie czekać kilka lat. Pojawienie się trzeciego – Antosia – było dla nas radosnym zaskoczeniem. Antoni, swoją wagą 4550 kg oraz miarą 60 cm, napawał dumą nasze rodzicielskie serca. Jego grzeczność była proporcjonalna do gabarytów. Spał i jadł, w przeciwieństwie do swojego rodzeństwa w pierwszych dniach życia.
W drugiej dobie rączki Antosia zaczęły drgać podczas snu. Tak samo poruszały się kończyny starszego o dwa lata braciszka na pierwszym spacerze, dlatego też pediatra uspokoiła mnie twierdząc, że noworodek ma niedojrzały układ nerwowy i nietypowe ruchy mogą się zdarzać. Jednak gdy sytuacja się powtórzyła zabrano mojego syna na obserwację. Położono go w inkubatorze podłączono do pulsoksymetru, podano silne leki przeciwdrgawkowe i antybiotyki, jak się później okazało. Nie pozwolono mi przy nim być (z wyjątkiem kilku krótkich chwil), ani karmić go piersią a jedynie odciągniętym pokarmem. Dowiedziałam się także, że w karcie nie było informacji o tym, że nie podano mi na czas antybiotyku w związku z obecnością w układzie rodnym paciorkowca.
Kolejne diagnozy
Trudno było patrzeć na coraz wyraźniejszy niepokój na twarzy dyżurnego lekarza oraz reszty personelu. Podejrzewano zapalenie płuc, które jednak nie tłumaczyłoby drgawek, a badanie RTG nie potwierdziło diagnozy. O innych podejrzeniach ciężkich chorób nie powiedziano mi wcale. Podobnie jak o tym, że rozpoczęto starania o przyjęcie Antosia na oddział neonatologii w kilku szpitalach. Mimo niepokoju lekarzy i bólu związanego z oddzieleniem od dopiero narodzonego maleństwa, oboje z mężem mieliśmy wewnętrzne poczucie, że nasz zuch jest zdrowy.
W piątej dobie życia niezdiagnozowany malec wrócił do mnie na salę ogólną. Moja radość i wzruszenie były ogromne, choć trwały krótko. Po niespełna godzinie drgawki się powtórzyły. Wówczas podjęto decyzję o przeniesieniu Antka na specjalistyczny oddział w Szpitalu im. Orłowskiego. Dopiero z karty wypisowej i konieczności podpisania zgody na punkcję, dowiedziałam się o podejrzeniu zapalenia opon mózgowych i rozpoczęciu leczenia ze względu na niemożliwość wykluczenia tej choroby. Nie pozwolono mi pojechać z Antosiem karetką.
Trudno opisać mi ból i rozdarcie, których doświadczyłam, widząc inne mamy wychodzące ze swoimi skarbami ze szpitala. Czekałam na męża, transport i ubrania do wyjścia ze świadomością, że mój synek jest sam wśród obcych, że może właśnie wielka igła wbija się w jego kruchy kręgosłup…
Wydarzenia kolejnych dwóch tygodni, choć spojone ze sobą, miały niejako dwa wymiary.
Horyzontalny – rzeczywistość szpitalna z Antosiem podłączonym do aparatury pod czujnym okiem profesjonalnego personelu, kolejno wykluczanymi chorobami metabolicznymi, genetycznymi, cytomegalią i innymi, USG przezciemiączkowe pokazujące wylew w mózgu synka (bez związku z drgawkami i raczej bez wpływu na rozwój dziecka), infekcja z wysypką. Wreszcie negatywny wynik posiewu płynu rdzeniowo-kręgowego. Kolejne rozłąki z maleństwem (nie było możliwości przyjęcia mnie do szpitala) i tęsknota za starszymi dziećmi oraz kursowanie autobusami w kilka dni po porodzie.
Wertykalny – rzeczywistość nadprzyrodzona. Pięciodniowe dziecko głęboko patrzące w moje oczy i chwytające mnie za rękę, a godzinę po punkcji dłoń taty. Armia rodziny, przyjaciół i nieznajomych w każdej godzinie dnia i nocy kolejno trwających na modlitwie za nasze dziecko. Msze święte odprawiane w jego intencji bez naszej inicjatywy, również przez nieznajomych kapłanów. Słowa pieśni w świątyni, do której wstąpiliśmy w drodze do domu: Nie bój się, nie lękaj się, nic ci nie grozi. Łzy męża pochylającego się nad maleństwem. Nasza jedność i pokój w sercach mimo tak trudnych zdarzeń. Wiara w to, że Antoś jest zdrowy.
Antoni nie został zdiagnozowany, drgawki określono jako łagodne drgawki rodzinne. Dziś synek jest radosnym dwuipółlatkiem. A my wiemy, że ma na sobie pancerz ochronny nie dzięki medykamentom, a dzięki modlitwie. My wiemy, że wszystko ma sens.
Foto: howardignatius / Foter / CC BY-NC-ND
Leave a Reply