Spotkałam się z koleżanką. Zrobiłyśmy sobie miły „babski” wieczór. Przez pierwsze dwie godziny rozmawiałyśmy prawie wyłącznie o dzieciach. Potem trochę o pracy, zabieganiu, o mniejszych i większych kłopotach. Czas przyjemnie mijał, powoli schodziło z nas napięcie całego dni, tygodnia, a może nawet kilku tygodni.
Zaczęłyśmy wreszcie wspominać, dawne wspólne wyjazdy rekolekcyjne. I dopiero wtedy miałam odwagę zapytać o to, co mnie męczy każdego dnia tuż po przebudzeniu: „A jak sobie teraz radzisz z Bogiem?”. Jak sobie radzisz z tą tęsknotą za Nim?, jak sobie radzisz z pragnieniem modlitwy, którego ciągle nie możesz zaspokoić?, jak sobie radzisz z tym, że serce wyrywa się jak dawniej ku Niemu i chciałabyś zatrzymać czas, by móc być tylko z Nim? Ale wszystko pędzi naprzód. W pół godziny musisz zebrać całą rodzinę do pracy, szkoły, przedszkola, jednocześnie przygotowując obiad i wrzucając pranie do pralki. Cały ten codzienny młyn, po którym późnym wieczorem siadasz i jedyną myślą, która przychodzi Ci do głowy jest: „Jestem zmęczona”.
Stasi Eldrege, która napisała „Urzekającą”, twierdzi, że to nasze kobiece zabieganie jest jednym ze skutków grzechu pierworodnego. Gdy przyjrzymy się scenie upadku pierwszych ludzi, widać wyraźnie, że to Ewa przejęła inicjatywę w dialogu z wężem. Wydawać by się mogło, że Adama tam w ogóle nie było. Ale był. W Księdze Rodzaju czytamy wyraźnie: dała swemu mężowi, który z nią był (Rdz 3,6). Stał obok i nic się nie odzywał. Nic nie robił. Był bierny. Za to Ewa (jakże to znajomo wygląda) była bardzo aktywna. Dlaczego? Wąż zachwiał jej zaufanie do Boga. Powiedział, że Bóg ma przed nimi jakąś tajemnicę. Cały jej świat runął.
Co robi w tej sytuacji kobieta? Otóż bierze sprawy w swoje ręce. Takie właśnie jesteśmy. Stasi Eldrege nas podsumowuje: „Mamy skłonność do chwytania, sięgania, kontrolowania. Często dajemy się oczarować jak Ewa, łatwo więc padamy ofiarą kłamstw naszego wroga. Utraciwszy zaufanie do Boga, wierzymy, że po to, by mieć życie, jakie chcemy, musimy wziąć sprawy we własne ręce. I bolejemy nad pustką, której nic nie jest w stanie wypełnić”.
A Pan Bóg przeznaczył nas do zupełnie czegoś innego. Skoro stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, to i nasza kobiecość jest na Jego podobieństwo. Dał nam serce wrażliwe i czułe. I w tej czułości nosimy podobieństwo do Niego. Ileż razy spotykamy na kartach Pisma Świętego obraz Boga troskliwie opiekującego się człowiekiem? Pochylającego się nad nim? Dbającego o niego lepiej niż matka.
Dał nam zamiłowanie do piękna. Często jest ono przedmiotem żartów. Bo wygląd, piękno są dla nas czasem ważniejsze niż funkcjonalność. Ale jaki byłby ten świat, gdyby nasz Bóg nie kochał piękna, gdyby nie był wrażliwy na tym punkcie?! Kochamy piękno i mamy to po Nim!
A skąd w nas ta skłonność do przejmowania inicjatywy? Bo chcemy czuć się potrzebne. Chcemy czuć się dla kogoś ważne, wyjątkowe. Czyż nie taki jest też nasz Bóg? On też pragnie być kochany. On daje całego Siebie, by usłyszeć od człowieka cichutkie: „kocham Cię” albo chociaż: „potrzebuję Cię”. Jesteśmy do Niego podobne, gdy – zapominając o sobie – odpowiadamy na potrzeby naszych bliskich.
Grzech sprawił, że brakuje nam balansu między tym, co jest w nas darem od Boga danym naszej kobiecości, by nas doprowadzić do pełni stworzenia a nadgorliwością. Dajemy się napełnić lękiem, że jeśli pozostaniemy bierne, to ktoś oszuka, zawiedzie, odrzuci. Zagłuszamy ten lęk… i jesteśmy coraz bardziej zmęczone, sfrustrowane, przygnębione. Zachowujemy się trochę jak córki, które za wszelką cenę chcą udowodnić Ojcu, że są już dorosłe i sobie ze wszystkim poradzą.
A Bóg, jak to Ojciec, patrzy pewnie na te nasze starania z uśmiechem i czeka, kiedy wreszcie przestaniemy się szarpać i przyjdziemy się przytulić. Wie, że na pewno przyjdziemy, bo przecież tęsknotę i potrzebę bliskości też odziedziczyłyśmy po Nim.
Photo credit: Florin Gorgan / Foter / CC BY-NC
Leave a Reply