Czekamy na Boże Narodzenie. Zaciskając zęby staramy się przetrwać ten czas wzmagającej się, napierającej ciemności. Jeszcze kilka dni i nastąpi przesilenie; powoli, malutkimi promieniami światło zacznie torować sobie drogę, przenikać przez tę nieprzeniknioną czerń.
Nieprzypadkowo Kościół wybrał datę 25 grudnia na świętowanie narodzin Tego, który jest sam jest światłem. Nie chodziło o chrzczenie jakichś pogańskich obrzędów, ale o przebóstwienie natury, uświęcenie czasu. Sama natura pokazuje nam Boga. Apokryfy mówią, że kiedy Dzieciątko przyszło na świat, ciemna grota wypełniła się blaskiem. Nie wiemy, jak wyglądał sam poród – różne źródła podają, że Maryja nie czuła bólu, że On po prostu przeniknął przez nią jak światło, zostawiając ją nietkniętą. Przeszedł mimo drzwi zamkniętych, jak potem, w Wieczerniku. Miejsce w którym się to dokonało, stało się miejscem świętym, celem do którego prawie od początku zaczęli pielgrzymować ludzie z całego ówczesnego świata. Kiedy w czwartym wieku, za sprawą Konstantyna Wielkiego, ustało prześladowanie chrześcijan, postanowiono upamiętnić wszystkie miejsca związane z Chrystusem, w tym Grotę Narodzenia. Przykryto ją wspaniałą świątynią, jak czapką, ale ona sama została taka, jak była. Kamienna, uboga, maleńka – Bóg wybiera zawsze to, co niemocne, aby nas wszystkich trochę, chociaż trochę, zawstydzić. Nas, którzy uważamy się za władców wszechświata i którzy zapominamy, jak bardzo kruche jest nasze wnętrze.
Foto: Jerzy Strzelecki / CC BY-SA 3.0 / Wikipedia
Leave a Reply