Z Ewangelii według świętego Jana (12, 44-50)
Jezus tak wołał: „Ten, kto we Mnie wierzy, wierzy nie we Mnie, lecz w Tego, który Mnie posłał. A kto Mnie widzi, widzi Tego, który Mnie posłał. Ja przyszedłem na świat jako światło, aby każdy, kto we Mnie wierzy, nie pozostawał w ciemności. A jeżeli ktoś posłyszy słowa moje, ale ich nie zachowa, to Ja go nie sądzę. Nie przyszedłem bowiem po to, aby świat sądzić, ale by świat zbawić. Kto gardzi Mną i nie przyjmuje słów moich, ten ma swego sędziego: słowo, które powiedziałem, ono to będzie go sądzić w dniu ostatecznym. Nie mówiłem bowiem sam od siebie, ale Ten, który Mnie posłał, Ojciec, On Mi nakazał, co mam powiedzieć i oznajmić. A wiem, że przykazanie Jego jest życiem wiecznym. To, co mówię, mówię tak, jak Mi Ojciec powiedział”.
„Każdy, kto we Mnie wierzy, nie zginie w ciemnościach”. To słowa Pana Jezusa do każdego z nas. Dodajmy: kto trwa na modlitwie, ten chodzi w światłości. Modlitwa bowiem jest niczym świeca, która oświetla drogę do Nieba! A zatem nie mów, że nie masz czasu, nie masz chęci i nie masz siły… bo do modlitwy nie potrzebujesz specjalnej chwili, ochoty i muskułów. Jeśli nie czujesz potrzeby modlitwy, to po prostu nie masz wiary! To brak wiary jest prawdziwym problemem, a nie brak czasu. Ktoś odpowie: No dobrze, wiem, że moja wiara wisi na włosku, że jest jak iskierka, która za moment zgaśnie, że topnieje we mnie jak śnieg na wiosnę – co zatem mam robić? Bo nie mam żadnego pomysłu…! Odpowiem Ci prosto, a nawet prosto z mostu: Skoro tutaj jesteś i słuchasz tych słów, to nie jest z tobą aż tak źle!
Na początek pomyśl, że nie jest ważne, czego ty chcesz, bo liczy się tylko to, czego On chce dla ciebie, czego pragnie dla ciebie Bóg! Pan Bóg pragnie obdarzyć cię łaską zbawienia i ma swoje sposoby, żeby tego dokonać. A zatem, zamiast narzekać i jęczeć (na to zawsze mamy czas, a na modlitwę ciągle go brak), zamiast płakać nad swoją niewiarą – znajdź kogoś, kto ma w sobie światło wiary i modlitwy. I stań blisko niego. A gdyby się odsuwał, to ty nie daj za wygraną! Stań blisko światła, a twoje ciemnością pierzchną jak poranna mgła. I bądź cierpliwy – przemienisz się ty i wszystko przemieni się w modlitwę.
Znajdź sobie takich, którzy chodzą do kościoła, którzy modlą się Mszą świętą i poproś, aby cię pilnowali. Aby pomagali ci w drodze do nieba. Cóż bowiem jest warte życie, które nie jest drogą do nieba? I postaraj się podjąć trud codziennego nawrócenia: jeden dobry uczynek to więcej niż dobra powieść, pisze w swoim świadectwie wiary pewien pisarz. Pisarz, który w Panu Bogu rozpoznaje Wielkiego Pisarza, kierującego do nas swoje Słowo. Niezwykle istotnym momentem Mszy świętej jest dla mnie czytanie Ewangelii. Słucham czujnie, z napiętą uwagą. Staram się rozumieć. Przecież słowami Ewangelii mówi do mnie sam Bóg. (…) Słucham więc w skupieniu, ale także z zachwytem, bo to jest najlepsze pisarstwo, z jakim człowiek może obcować. Staram się pojąć sens cytatów. Jest to próba gorączkowej interpretacji. Wciąż te same pytania, niepokoje i wahania. Gdzie są symbole, a gdzie realia? Co mam rozumieć dosłownie, a co metaforycznie? Jakie z tego wnioski?
Często w tym uważnym słuchaniu przeszkadza gonitwa myśli, próba skupiania się na własnym życiu, swoich planach, marzeniach i lękach. Pisarz jednak i tutaj z pokorą potrafi odnaleźć sposób na spotkanie z Bogiem. Uczciwie mówiąc, czuję, że wciąż Mszę świętą przeżywam źle! Ciągle coś mnie od Niego oddziela, zamiast do Niego przybliżać. Ale i wówczas szukam w tym obecności Boga, przyzywam Go na świadka i sędziego, oczekuję Jego pomocy, pragnę, by mi rozkazywał. W chwilach takiej modlitwy jestem słaby i skołatany, chcę zrezygnować z wolności, oddać się w niewolę, aby nie ponosić odpowiedzialności za własne wybory. Niech to będą Jego wybory, nie moje. Bo lękam się, że moje wybory są błędne.
A jednak właśnie to spotkanie z Jezusem Eucharystycznym stanowi najwyższą radość. W szarości mijających dni Msza święta to wielkie święto, wspólne dziękczynienie za Boże miłosierdzie. To dlatego brak Eucharystii jest najwyższą formą bólu, nieszczęścia, w którą może popchnąć człowieka ciemność niewiary. Utrata poczucia sacrum to największy dramat. Przejmująco ilustruje to wspomnienie dziennikarza, który relacjonował papieską pielgrzymką do Holandii:
Pożegnalna Msza święta celebrowana była na lotnisku. Pozostało z niej niewiele wspomnień: silny wiatr, miejscowi Polacy w ludowych strojach, centrum prasowe w wojskowym namiocie. I ten chłopiec, może 10-letni, może nieco starszy, chowający do kieszeni Hostię, którą przed chwilą włożył mu do rąk jeden z księży. Zaskoczenie, nawet szok, potem długo smutek i niepokój. Nie bardzo zresztą rozumiałem sens tej sceny. Być może ten chłopiec chciał zanieść opłatek koledze albo zobaczyć, co jest w środku.
Utrata poczucia sacrum, gładka formuła skrywająca drastyczną treść. Problem polega na tym, czy w Komunii Świętej spotyka się Boga żywego, realną Osobę, czy też po prostu bierze się do ust opłatek, który za chwilę rozpłynie się na języku.
Dla mnie Eucharystia to największy cud – dodaje dziennikarz – spotkanie z Bogiem żywym. Zawsze ten sam smak i to samo spotkanie. Komunia Święta przyjmowana w różnych okolicznościach: w upalne popołudnie 2 czerwca 1979 roku na warszawskim Placu Zwycięstwa, kiedy Chrystus powracał między nas; w kaplicy jasnogórskiej i podczas pieszej pielgrzymki do Częstochowy; w pierwszych tygodniach stanu wojennego, w kościele Świętej Anny, gdzie odnajdywaliśmy na nowo wspólnotę i nadzieję; w szpitalnej sali po ciężkim wypadku samochodowym; w drewnianym kościółku w Laskach; w tamilskiej chacie, gdzieś na końcu świata… Eucharystia – spotkanie z Bogiem żywym.
Leave a Reply