Z Ewangelii według świętego Jana (15, 12-17)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili i by owoc wasz trwał – aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go prosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali”.
Przykazanie miłości jest najtrudniejszym przykazaniem pod słońcem! Tak jęczą i narzekają ci, którym brak chęci i czasu, aby kochać. Owszem, na wszystko mają czas – potrafią konać ze śmiechu, imprezować godzinami, plotkować i grać na nerwach, zwiedzać świat i knuć rozmaite intrygi. Szkolą się w szkołach i zabijają czas, by nie umrzeć z nudów – na wszystko znajdą czas, ale nie na miłość! Na czym polega ich problem?
Otóż, aby żyć przykazaniem miłości, należy otworzyć szeroko swoje serce i przyjąć łaskę Tego, który jest Miłością. Łaskę Boga, pełnego miłosierdzia dla wszystkich ludzi. Jeśli Bóg napełnia serce, to żadna rzecz nie jest za trudna! Poza tym, bądźmy uczciwi, wcale nie „musimy” kochać wszystkich ludzi na całym świecie! Nie musisz być miły dla siedmiu miliardów mieszkańców planety Ziemia – masz mieć otwarte serce i przyjazną dłoń dla tego, którego spotykasz właśnie teraz. Więcej, skoro traktujesz go z dobrocią i miłością, to – najczęściej właśnie tak się dzieje, bo zasada bumerangu działa od początku świata – to on odpłaca ci tym samym! No a gdyby powyższe reguły odnieść do Pana Boga? Skoro On kocha, skoro do końca nas umiłował, skoro daje zbawienie, więc…? Więc wszystko jasne: przykazanie miłości jest najłatwiejszym przykazaniem, bo z miłością zawsze nam do twarzy. Bo tylko dzięki miłości stajemy się sobą, to znaczy stajemy się podobni do Boga.
Skoro Chrystus Pan jest Oblubieńcem, a Kościół jest Oblubienicą, więc warto spotykać się z Jezusem Eucharystycznym codziennie. Nabrać dobrego nawyku przychodzenia na Mszę świętą również w dni powszednie. I codziennego przyjmowania Jezusa w Komunii Świętej. Oto prawdziwy dramat: dziesiątki, nieraz setki ludzi obecnych na Mszy świętej, którzy nie przyjmują Chrystusa w Komunii Świętej. Przyszli do Jezusa, a kiedy On woła od ołtarza: „bierzcie i jedzcie”, oni nie biorą i nie jedzą. Jakże wspólnota może być wspólnotą, kiedy nawet w takiej chwili dzieli ją pęknięcie sięgające do samego serca wiary?
Inny dramat – ogłoszenia duszpasterskie, środowiskowe, parafialne. Trwa Ofiara, a kapłan nawet często zmienia głos, czyta innym tonem, jakby chciał zaznaczyć, że ogłoszenia to coś mniej ważnego, coś na przyczepkę do świętych i wielkich spraw. I ludzie przeważnie inaczej słuchają. A przecież to jest też głos Kościoła, a więc Słowo Chrystusa – nawet jeśli mówi się o tym, że na mąkę trzeba przynieść woreczki, a na olej naczynia – peroruje jeden z autorów świadectw o przeżywaniu Mszy świętej (osoba świecka). Chrystus też nie zawsze mówił o Ojcu i Królestwie. Czasem objaśniał, gdzie jest uwiązany osioł albo kiedy zarzucać sieci – i to wszystko okazywało się tak ważne, że Ewangeliści odnotowali to w swoich relacjach.
Ogłoszenia traktuje się, jakby były podczas Mszy przypadkowym wtrętem, ciałem obcym, a przecież ich konkret jest nam równie potrzebny do zbawienia jak poezja psalmu responsoryjnego czy wzniosły hymn „Sanctus”.
Leave a Reply