Pan Bóg obdarzył nas na razie córką i synem. Córka, lat cztery z haczykiem, właśnie ma fazę na różowe, na sukienki, księżniczki , fryzjerki, barbie. W sumie nie wiadomo, skąd jej się to wzięło, ale nagle okazało się, że jej małe nóżki mogą ubierać się tylko w sukienki i to odpowiednio „kręcące się” sukienki. Półtoraroczny syn ma fazę „brum brum”. Niewiele mówi, ale zanim jeszcze zdążę o 5.00 rano złapać go na siusiu, już siedzi na samochodziku i brumbrumuje. W biurko brumbrumuje, bo on trasy zmienić nie może. A może jednak to biurko pod naporem plastikowego auta da się przesunąć?
Czasem bawią się razem, czasem im się to udaje. Córa układa mozolnie wszystkie sukienki lalek, a syn wpada swoim pojazdem w sam środek tej harmonii, zmieniając ją (oczywiście ku rozpaczy starszej siostry) w jeden wielki rozgardiasz. Czasem Starsza próbuje namówić Młodszego, żeby był księciem, ale ten książę woli młotkiem stukać w ścianę, niż ratować piękne niewiasty.
Przyglądam się im, zbieram jakieś porozrzucane zabawki i w moje ręce wpada samochodzik. Podnoszę go i zaczynam z rozrzewnieniem myśleć, że przecież to po córce, bawiła się nim, pamiętam, że miała takie cztery, a zabawa zawsze była taka sama: Mama, tata i dzieci. Samochodziki córki rozmawiały, chodziły spać, gotowały. Samochodziki syna… cóż… jeden nie ma już kółek, drugi padł ofiarą otwierania drzwiczek na siłę, trzeci chyba nie został wydobyty jeszcze spod łóżka.
Podobny wiek, geny tych samych rodziców, te same zabawki, a jednak zabawa tak diametralnie inna. I zaraz chce przyjść tzw. „specjalista” i wmówić mi, że to wszystko tylko narzucone przez kulturę schematy, że moje dzieci są zniewolone, a ich „płeć biologiczna” (piszę w cudzysłowie, bo uważam, że to tautologia) może się różnić od tworu zwanego „płcią kulturową”.
Ubieram lalkę córki w balową suknię, synowi montuję na nowo kółka przy wozie strażackim. Idę gotować obiad, nie wierzę w takich specjalistów.
Photo credit: libertygrace0 / Foter / CC BY
Leave a Reply