Czy są tacy rodzice, którzy by chcieli dla swojego dziecka, aby miało życie trudne i ciężkie, a nawet czasem zakończone męczeństwem? Przyznają Państwo, że trudno to sobie wyobrazić. Ale dzisiejsi Wszyscy Święci też mieli swoich rodziców, domy, czasem rodzeństwo. Współcześnie znamy takie osoby, takich rodziców, których syn lub córka – dla wiary – ponieśli nawet największą ofiarę, bo oddali swoje życie. I natychmiast widzę drobną postać śp. Pani Marianny Popiełuszko i jej szlachetną twarz pełną matczynej godności. To w jej domu wyrósł chłopiec, dziś już – błogosławiony Jerzy, który zginał tak tragicznie i wszyscy go teraz znamy.
Zastanawiałam się nieraz, co jest najważniejsze w wychowaniu człowieka. I jak to się dzieje, że z czasem wyrasta on aż na świętego. Ks. Marek Wójtowicz, w książce „Spragnieni nieba”, próbuje odpowiedzieć na to pytanie opisując dzieje Rodziców Św. Teresy z Lisieux. A było to zwykłe życie zwyczajnej rodziny… „Wieczorem w rodzinie Martin modlono się wspólnie przy figurze Matki Bożej (…). Razem też odprawiano nowenny. Zanim dziewczynki poznały tekst Ewangelii, czytano im ascetyczną książeczkę „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza a Kempis. Zelia i Ludwik chcieli swoje dzieci wychować „dla nieba”. Dla państwa Martin modlitwa była czymś naturalnym, dzięki czemu mogli stać się dla swoich dzieci wzorem rozmodlonych rodziców. (…) Państwo Martin byli wierni codziennej Eucharystii i bardzo cenili sakramenty święte. Od najwcześniejszych lat ich dzieci były wychowywane do kształtowania w sobie niezwykle delikatnego sumienia”.
Foto: Joe Lafferty/Flickr/CC BY-NC-ND 2.0
Leave a Reply