Czy można nakręcić świetną katolicką komedię, która nie popada w ckliwe banały i bawi do łez? Jak Bóg da.
I dał. A konkretnie Edoargo Marii Falcone, który otrzymał nagrodę za swój reżyserski debiut fabularny. I zupełnie zasłużenie. Tanie frazesy – powie ktoś – na siłę promujące jakąś chrześcijańską szmirę. Nic bardziej błędnego. W kinie decydują widzowie. Jeśli im się nie podoba, to nie kupują biletów. I nawet najbardziej lukrowane recenzje niewiele tu pomogą bo nadal najlepszą reklamą jest poczta pantoflowa. A na „Jak Bóg da” ludzie walą drzwiami (oknami już nie mogą bo w kinach ich brak).
W ostatnią niedzielę poszliśmy z żoną na wieczorny seans. Byliśmy pół godziny przed filmem z myślą, że spokojnie kupimy bilety. A tu niespodzianka – do kasy kolejka jak za PRL-u. Gdy doszliśmy do okienka miła pani oświadczyła, że zostały już tylko cztery miejsca, pojedyncze, w pierwszym rzędzie. Poszliśmy na lody – też jak z PRL-u bo tradycyjne.
Liżąc lody sprawdziliśmy tygodniowy „rozkład jazdy w kinie” i wybraliśmy wtorkowy wieczór jako najmniej oblegany. I jakież było nasze zdziwienie gdy we wtorek udało się nam kupić bilety… w trzecim rzędzie. – Bardzo dużą macie Państwo frekwencję – zagadnął bileterkę młody żonkoś przed nami. – Tylko na ten film – odrzekła. – W przyszłym tygodniu zwiększamy ilość seansów dziennie. I słusznie bo „pecunia non olet”.
Ale my tu gadu gadu, raczej pisu pisu, a o filmie ani słowa. Od pierwszego kadru poznajemy wziętego, majętnego i bardzo politpoprawnego rzymskiego kardiochirurga i jego rodzinę. Pełen sukces: w pracy nasz bohater od ręki wykonuje skomplikowane operacje na otwartym sercu. W domu piękna żona, nie mniej urocza córka i jej dobrze zarabiający na nieruchomościach małżonek oraz studiujący – jakże by inaczej – medycynę – syn. Pardon. Jest oczywiście jeszcze służąca – nieodłączny element domu klasy średniej, hołdującemu ideałom współczesnej lewicy. Pewnego dnia junior oznajmia, że wieczorem zamierza przekazać całej rodzinie niezwykle ważną nowinę. Ojciec, który przypadkiem zobaczył jak jego potomek rozmawia z przystojnym młodzieńcem, z który potem odjeżdżają na skuterze, jest przekonany, że junior chce dokonać comingoutu i obwieścić, że jest gejem. Jako nowoczesny Europejczyk przygotowuje rodzinę na tę chwilę aby wszyscy wyrazili swoje politpoprawne wsparcie dla decyzji chłopaka. Nadchodzi wieczór. Wszyscy zebrani w salonie oczekują na show juniora. I rzeczywiście młodzian przychodzi w różowym t-shircie, siada i mówi, że z miłości postanowił zmienić całe swoje życie i… zostać księdzem. Chirurg przeżywa szok. Nie może uwierzyć, że jakiś klecha, ojciec Pietro, spec od urojonego boga, przekonał JEGO syna do seminarium. A co z medycyną, karierą? Nasz bohater poprzysięga zemstę i postanawia skompromitować charyzmatycznego księdza.
Już w opisanym zawiązaniu akcji reżyser wykorzystuje wszystkie możliwe i zaskakujące sytuacje do wprowadzenia elementów komizmu i groteski, ale od tej pory sala wyje, ryje i płacze ze śmiechu. Dosłownie. I młoda para chrupiąca popcorn i krztusząca się colą. I czterech kleryków z księdzem w koloratce. I stare dobre małżeństwo piszącego te słowa.
Jednak dobra zabawa to nie wszystko. To atrakcyjny kostium, narzędzie za pomocą, którego reżyser (co nagroda i frekwencja publiczności w pełni potwierdzają) wykazuje się talentem, warsztatem i wyczuciem aby przekazać prawdę o współczesnym, zagubionym i zapatrzonym w samego siebie człowieku – istocie samotnej i nieszczęśliwej. Łatwo tu o banał, sentymentalizm, dydaktyzm i parę innych „-izmów”. Jednak Falcone nie idzie tą drogą. Sprawnie prowadzi swoje postaci, pozwala im się rozwijać, rozumieć, dojrzewać i dorastać. Aby odnaleźć w życiu to co nadaje mu sens i smak. Nie udało by się to bez współpracy aktorów, których gra jest iście koncertowa. Podobnie jak muzyka – gitarowe riffy i mocny rock, a w tle Rzym jakiego nie znamy w pocztówek: boczne uliczki, zaułki i trattorie, w których nie uświadczysz turystów. I tu trzeba postawić kropkę żeby nie zepsuć zabawy i refleksji.
Mamy tu pełnokrwistą, doskonałą komedię, która kończy się tak, że mimo płynących napisów widzowie wcale nie śpieszą się z opuszczeniem sali.
Jak Bóg da (Se Dio vuole), reż. Edoardo Maria Falcone, Włochy 2015
Leave a Reply