Według wieloletniej tradycji, w polskich szkołach średnich do nauczyciela mówiło się zawsze „panie profesorze”. I to niezależnie od faktycznego tytułu naukowego, który dany nauczyciel miał. Tak więc „profesorem” nazywano nawet „zwykłego” magistra, a czasem nawet osobę bez wyższego wykształcenia.
Dziś ta tradycja powoli zanika. Zastępowana jest bardziej uniwersalną formą „proszę pani”, „proszę pana”. „O tempora, o mores!” – ktoś zawoła, czyli w wolnym tłumaczeniu na polski: „I co się to porobiło!”. Jednak świat się zmienia, a wraz z nim i formy grzecznościowe stosowane wobec innych ludzi. Zmienił się też status nauczyciela. Teraz zawód ten spowszedniał, coraz mniej różni się od innych profesji. Co za tym idzie, ujednolicają się też formy zwracania się do nauczycieli. „Tempora mutantur”, czyli „czasy się zmieniają”…
Z całą pewnością, i to pomimo ogólnie lansowanego tzw. luzu, niedopuszczalne jest zbytnie spoufalanie się i zwracanie się przez nastoletniego ucznia do nauczyciela per „ty”. Tego typu zachowanie jest naganne i nie znajduje usprawiedliwienia. Nawet jeśli ma to miejsce w szkole prywatnej, za którą rodzice płacą nierzadko wysokie czesne.
Jak wobec tego najlepiej zwracać się do nauczyciela? Otóż, jeśli chcemy hołdować tradycji, mówmy: „panie profesorze”. Zwłaszcza w odniesieniu do starszych nauczycieli, którzy nierzadko takiej formy oczekują. Jeśli jednak brzmi to w ustach ucznia sztucznie, szczególnie wobec młodego nauczyciela, często starszego od uczniów zaledwie o parę lat, nie powinno nikogo razić używanie uniwersalnej formy „proszę pana”.
Photo: blondinrikard via Foter.com / CC BY
Tekst pochodzi z miesięcznika „TAK RODZINIE”
Niestety profesja nauczycielska straciła na znaczeniu i straciła szacunek. Dziś być lekarzem czy górnikiem to jest co coś, ogólne wow. Być nauczycielem… nic specjalnego.
Przez wiele lat nie widziałem potrzeby i konieczności, by mnie tytułowano profesorem, którym wszak nie jestem. Ale po ponad 30 latach bycia nauczycielem w liceum zmieniłem zdanie. Zwracanie się do nauczyciela per „plose pana, plose pani” zaczęło mnie mierzić. Tytułowanie w szkole średniej nauczyciela profesorem miało przecież zaznaczyć, że to nowy etap w edukacji młodego człowieka, że to koniec dzieciństwa i zaczyna się coś nowego – w edukacji liceum, w życiu – młodość. Dziś nie ma tego rozróżnienia i młody człowiek nie odczuwa, że zaczął nowy rozdział, że liceum nie jest przymusowe, jak podstawówka czy przez ostatnie lata gimnazjum. Zgadzam się więc, ze czasy się zmieniają, że nie mamy na to wpływu, ale wbrew pozorom tytułomania to nie anachronizm, ale uzmysłowienie młodemu człowiekowi, ze coś się skończyło, a inne zaczyna. Jeśli to zniknie, zabraknie też cezur w życiu, stanie się ono monotonnym „zaliczaniem” kolejnych szczebli – tylko do czego? Na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć.
A później ten młody człowiek idzie na studia i do (wyżej wykształconego niż jego licealni nauczyciele) doktora powie „panie profesorze” na co ten doktor mu odpowie „ja jestem tylko doktorem, do profesora mi jeszcze daleko, nie tytułujcie mnie za wysoko, jeszcze na ten tytuł nie zasłużyłem” i dojdzie do wniosku, że nauczyciele w jego szkole średniej to jednak mieli tupet, że będąc magistrami żądali tytułowania się profesorami. Wolałabym, żeby ktoś tak o mnie nie myślał.