Iga Stolar-Łypczak: Wszystkiemu winny jest… hummus! To od niego zaczęła się Twoja przygoda z blogiem i robieniem co się da manu propria ?
Dominika Mazur: Na moim blogu napisałam, że „w pewnym sensie hummus stał się… symbolem domowej roboty produktów”. Tak to właśnie jakoś „samo wyszło”. W markecie kupiliśmy gotowy hummus. Ja nie miałam zielonego pojęcia, co to jest, za to mój mąż przez 2 lata pracował jako wolontariusz w Domus Galilaeae w Izraelu. Wtedy też poznał i zachwycił się hummusem. Chciałam mu sprawić przyjemność, więc postanowiłam zrobić własny. Znalazłam kilka przepisów, kupiliśmy produkty i zaczęło się… To niesamowita przygoda – poszukiwać smaku, który zna i pamięta ktoś inny. Ja robiłam, mąż próbował i mówił, że za mało czosnku, za dużo cytryny, że za rzadki lub za gęsty. W końcu się udało!
Ponieważ hummus jada się z pitami, to zaczęłam robić i pity. To moje poszukiwanie idealnego smaku zbiegło się w czasie z naszym domowym kryzysem finansowym. Przyszedł taki dzień, kiedy mój mąż miał w kieszeni dosłownie złotówkę i dwadzieścia trzy grosze. Pamiętam to dokładnie. Nie było pieczywa na kolejny dzień. Była jednak mąka, były drożdże. Siadłam więc przy komputerze, znalazłam przepis na bułki i upiekłam je. I okazało się, że takie bułki smakują doskonale. A do tego kosztują dużo, dużo mniej, niż te kupione w sklepie. Potem zaczęłam robić kolejne rzeczy, bo tak wychodziło taniej. Chleb, jogurt, ser… I zaczęłam o tym wszystkim pisać. O tym moich próbach taniego przeżycia, o tych robionych ręcznie produktach, w końcu blog rozrósł się o dział o moich dzieciakach… To był niezwykle trudny czas, ale jednocześnie bardzo piękny. Widzieliśmy po prostu w tym naszym codziennym życiu niesamowite cuda. O tym też chciałam napisać. Tak powstało moje „meamanu”.
I. S-Ł.: Jak żyć? Czyli jak z odrobiny zrobić wiele i nakarmić całą rodzinę. To częsty obecnie problem w polskich domach?
D. M.: Chyba w zbyt wielu domach jest to problem… Sporo ludzi uważa, że to ich nie dotyczy. Jest im dobrze, nie brakuje im na chleb, buty, ubrania, mieszkanie, ale zapominają oni, że to w jakimś momencie może się skończyć, że może przyjść choroba, że firma padnie, że z dnia na dzień sytuacja może się zmienić. Wiele rodzin boryka się może nie z biedą jeszcze, ale… z niedostatkiem. Niby zarabiają, niby mają na życie, ale na takie bardzo skromne, bez fajerwerków. O dziwo może się okazać, że zamiast frustracji i narzekania taki stan rodzi kreatywność. Wiesz… Albo masz kawałek kurczaka, siadasz i płaczesz, że za mało na obiad dla całej rodziny, albo robisz rosół, potem z tego, co zostanie pomidorówkę, potrawkę z mięsa, a z warzyw sałatkę. Kombinujesz, tworzysz z niczego… Może to brzmi banalnie, może górnolotnie… Dla wielu kobiet jest to po prostu wyzwanie, które podejmują każdego dnia i które ich nie przerasta. Jest trudno, ale nie przytłaczająco. Da się żyć, da się być szczęśliwym.
Nie chcę, by zabrzmiało to jako usprawiedliwienie dla polskich polityków, dla tych którzy kreują naszą codzienną rzeczywistość. Ludzie jakoś sobie radzą. Bo tak już po prostu jest, że potrafią się dostosować, że myślą, że działają. Nawet w niezwykle trudnych warunkach. Znowu podam przykład. Polityk mówi, że jak bieda, to można wcinać szczaw i mirabelki, a szczaw i mirabelki naprawdę się da wykorzystać… Ale to nie znaczy, że dobrze jest jeść wyłącznie szczaw i mirabelki i że ten polityk ma prawo to powiedzieć. On jest po to, żeby budować prawo i rzeczywistość kraju tak, aby ludzie nie musieli kombinować z zielskiem i kwaśnymi owocami, żeby mogli godnie zarabiać i nie martwić się o to, jak nakarmić swoje dzieci.
I. S-Ł.: Z Twojego bloga bije niesamowite ciepło, widać jak wielką siłę daje Ci rodzina.
D. M.: Wiesz, są teraz firmy, które przygotowują „od a do z” śluby i wesela i one reklamują się hasełkami o najpiękniejszym dniu życia. Oglądasz romantyczną komedię i to samo – dzień ślubu, to najpiękniejszy dzień życia. A ja patrzę na te sześć lat naszego małżeństwa i w żaden sposób nie mogę powiedzieć, że dzień ślubu był TYM dniem. Jasne. Był niezapomniany, ważny i zmienił całe moje życie. Ale… Od tego momentu było tak wiele cudownych chwil. Dzień, w którym na usg zobaczyliśmy bicie serduszka naszej najstarszej córki Marysi, dni narodzin naszych kolejnych dzieci, ich urodziny, pierwsze słowa, kroki. Ale też te zwykłe dni. Tak sobie myślę, że przez całe moje wcześniejsze życie nie dziękowałam Bogu tyle, co przez ostatnie sześć lat. Patrzę na mojego męża, na nasze dzieciaki i od razu w moim sercu rodzi się wdzięczność do Boga za to wszystko, czym mnie obdarzył. Nie zamieniłabym tego na nic innego.
I. S.-Ł.: Obecnie często się słyszy, że ludzie nie mogą mięć więcej niż jedno, no może dwoje dzieci, gdyż trzeba dzieciom zapewnić wszystko.
D. M.: Tylko co to znaczy „wszystko”? Czy dziecko, które siedzi w swoim pokoju otoczone mnóstwem zabawek ma już to „wszystko”, czy jak ma dwie, trzy szafy tzw. markowych ubrań to już jest to, czy jeszcze nie? Wielu rodziców, którzy nie mają możliwości zapewnienia dziecku luksusów, powie dokładnie to samo – dzieciom naprawdę nie potrzeba sterty grających i świecących zabawek, łóżeczek z baldachimem, setek dodatkowych, drogich zajęć… Nasze dzieci miały oczywiście różne zabawki, a potem okazywało się, że najlepiej bawiły się stukając sobie pustą plastikową butelką.
Moja najstarsza córka ma kilka lalek, a i tak robi sobie księżniczki z chusteczek higienicznych. Ostatnio słuchałam wypowiedzi Nicka Vujicica i jego żony. Mówili o tym, że największym prezentem, jaki można dać dziecku, nie jest wcale dobre wykształcenie, nie dobra materialne, ale miłość rodziców do siebie nawzajem. Wtedy dzieci czują się bezpieczne, kochane, wtedy też nabierają poczucia własnej wartości. Poza tym jest też to, o czym już wspominałam. Jaki rodzic jest w stanie ze stuprocentową pewnością powiedzieć, że za rok, czy 10 lat będzie go stać choćby na jedno dziecko? Może za pół roku będzie totalny kryzys finansowy? Co wtedy będą dawali swojemu dziecku? To nie pieniądze są potrzebne dzieciom. Doświadczenie moje, mojego męża, rodzin, które znamy, jest takie, że dzieci to prawdziwe bogactwo. Każde z nich wniosło w nasze życie coś innego. Kiedy o tym myślę, to stwierdzam, że nie stać by nas było na to, by ich nie mieć.
I. S-Ł.: U Was jest już trójka dzieci i zdaje się, że mają bardzo dużo…
D. M.: Staramy się uczyć nasze dzieci, żeby doceniały to, co mają. Oczywiście człowiek jest człowiekiem, nawet taki mały i zawsze chce więcej. A to nową zabawkę, a to jakąś atrakcję. Czasem wspominają, że jest nas za mało i że chcą jeszcze brata i siostrę… Mamy taki codzienny rytuał. Wieczorem każdego dnia dziękujemy Bogu za to, co mamy. Ja niezmiennie za mojego męża, za dzieciaki. A one… Tu będą cytaty z pięciolatki, czterolatka i najmłodszej pociechy, która ma dwa i pół roku. Dziękują Bogu za „życie”, „serduszko”, „mamusię”, „tatusia”, kołderkę”, „szklanego pieska”, „klocki”, „całą Polskę”, „banany”, „babcię”, „kochanego dziadziusia”, „za Maysie, za Ymka” (czyli Marysię i Szymka)… Mogłabym tak długo jeszcze wymieniać. Jak się ich posłucha, to można dojść do wniosku, że może i chcieliby więcej, ale i tak czują, że mają wszystko. Wspaniała lekcja dla dorosłych. Mówiłam już, że dzieci to bogactwo?
I. S-Ł.: Chleba i miłości w domu nigdy za wiele, to jak ze szklankami?
D. M.: Hmmm… Nasze łobuziaki nie tłuką jakoś nagminnie naczyń, my się nimi nie rzucamy… Szklanki więc może by nie były towarem deficytowym. Ale brat mojego męża ma 9 dzieci. Marzy mi się więc taki stół i taka zastawa, żeby móc ugościć całą naszą najbliższą rodzinę – naszych rodziców, i rodzeństwo z dziećmi. Razem z nami byłoby to 30 osób. Może to po prostu kolejne wyzwanie?
Dominika Mazur, żona i mama trojki dzieci, autorka bloga meamanu.pl
Foto: Dominika Mazur
Leave a Reply