Nie minęło wiele czasu od Bożego Narodzenia i poprzedzających je przygotowań, a już stoimy w przededniu Wielkanocy. Zresztą kto stoi, ten stoi. Większość gospodyń domowych uwija się, i to szybko, wokół organizacji Świąt.
Zrobić listę spraw, listę gości, listę potraw, listę zakupów… Pamiętać o rzodkiewce i o świeżych kwiatach… Kupić i wysłać kartki…
Pod niektórymi względami jestem tradycjonalistką. Wożę obrusy do magla i wysyłam kartki. Przynajmniej do części swojej rodziny i przyjaciół. Ani razu nie udało mi się ograniczyć wyłącznie do życzeń mailowych, czy telefonicznych, a w sms-owych to jestem zupełnie beznadziejna. Plik kartek trafia zagranicę, głównie do europejskich miast, tam gdzie część rodziny wyjechała wiele lat temu uciekając przed wojną, i gdzie, nie tak dawno temu, przeniosła się młodsza generacja szukając pracy i godniejszych warunków życia.
Jednak tych kartek z roku na rok mniej. I to mimo, że teraz wysyłam je do tych, których jeszcze niedawno mogłam osobiście wycałować i wyściskać oraz pomimo tego, że życie obdarowało mnie nowymi znajomościami, takimi „kartkowymi” też. Z roku na rok coraz więcej adresów w moim notesie staje się nieaktualnych. Ludzie bliscy sercu po prostu pouciekali na tamten świat…
„Kochamy wciąż za mało i stale za późno” – pisał ks. Jan Twardowski. Więc kiedy w tym roku na stół przykryty wymaglowanym obrusem trafi i szynka i jajka i rzodkiewka i cała masa innych pyszności, kiedy świeże kwiaty i świąteczne dekoracje będą cieszyć oczy, kiedy w naszym licznym gronie pomodlimy się, będziemy sobie składać życzenia i rozmawiać – po polsku i angielsku – postanawiam celebrować te chwile z radością, miłością i uwagą. Takie, jakie będą. Niedoskonałe i zarazem piękne – jak życie.
Leave a Reply