Gdy przyjdzie nam kiedyś porzucić nasz świat, to przecież tego wszystkiego co teraz nas otacza na co dzień z pewnością ze sobą nigdzie nie zabierzemy. To może będzie tak jak podczas wyjazdu na przykład na wakacje – cały dom pozostawiamy poza sobą… A jeszcze wyraźniej widać to – w szpitalu. Bo tam nawet łyżka, talerz i kubek będą nam dane jakby od nowa, a często i koszula. I też można tak „być” i trwać.
Czyli – pozostaje nam, aby nie przywiązywać się do niczego. To jednocześnie i trudne, i łatwe. Zgoda na to, co jest, ale i na to, co będzie. Bo cóż są warte te tak zwane pamiątki? Bibeloty? Ślady materialne po innych osobach? Uczucia się buntują, ale rozum podpowiada zupełnie inne podejście. A mianowicie takie, że wszystko co ziemskie – marnotą jest. Marność nad marnościami.
Najtrudniej jednak pogodzić się z odejściem ludzi, szczególnie osób bliskich. Nagle znikają z naszego życia i pozostaje tylko puste miejsce. Tutaj nie ma wyjścia. Tutaj trzeba nauczyć się z tym żyć.
I wtedy nieodmiennie przypominam sobie historię z życia św. Josemarii Escriva jak to dostał od proboszcza kluczyk od trumny w której pochowano jego ukochanego ojca. A on ten kluczyk któregoś dnia po prostu wyrzucił do rzeki…. I to jest dla mnie wzór w stosunku do ziemskich przywiązań. Ale co też wcale nie znaczy, że to nie boli. Lecz Pan Jezus mówił do młodzieńca żeby pozostawić umarłym grzebanie zmarłych.
Św. Escriva wyrzucił kluczyk do trumny ojca, ale w sercu na pewno pozostawił wiecznie żywą pamięć o nim. Bo jest też i nadzieja, że wszyscy spotkamy się w lepszym świecie. A teraz jesteśmy tylko jakby w jego przedsionku. Oczywiście z tym lepszym światem jest to nadzieja tylko dla tych, którzy biorą taką opcję pod uwagę. A innych można tylko zachęcić do własnych poszukiwań, bo naprawdę warto.
Image by Eveline de Bruin from Pixabay
Leave a Reply