Mija rok. I kolejny. Wciąż to samo pytanie. Nadzieje i oczekiwania. Kolejne rozczarowanie. Złość i ból. Pogrzebane marzenia… Porażka? Sens? Dlaczego znowu się nie udało? Dlaczego tak miało być? Boże, dlaczego?
Mam 26 lat. Wciąż jestem panną. Jednego dnia dziękuję za ten dar, bo dzięki niemu jestem lepszym człowiekiem. Innym razem złoszczę się na Boga, że tak długo czekam. Ale nie chcę zatrzymywać się na bólu samotności. Nie chcę i nie mogę. Nie chcę też uciekać przed nim i udawać, że wszystko jest w porządku, jestem so happy i nikogo mi nie brakuje. Bo to nieprawda. Wcale tak nie jest. Nie mogę też zatrzymywać się na wielkim pragnieniu tego jedynego, bo wtedy tonę. Chcę patrzeć na Jezusa! Przeglądam się w Jego oczach. Przed Nim wylewam swe serce. Jestem cenna, piękna i bezgranicznie kochana. A moja wartość przewyższa perły! (por. Prz 31, 10) To czas, by więcej pracować, rozwijać swoje pasje oraz piękno serca. By móc więcej czasu spędzić z Bogiem. By uczyć się kochać Jezusa, a nie tylko w Niego wierzyć. By przestać w końcu czekać na księcia z bajki, lecz żyć pełnią życia! Już dzisiaj. Teraz 🙂 By dbać o siebie i swoją kobiecość już teraz, a nie „jak spotkam tego jedynego to wtedy założę sukienkę” :>
By kochać innych ludzi i budować przyjaźnie. By służyć we wspólnocie, umacniać się w niej i nabierać sił. By pokazywać innym Jezusa.
A może to czas, by cierpieć? By krzyczeć i płakać? A może trwać w milczeniu ufając, że naprawdę wszystko ma swój czas? By potem bardziej docenić drugiego człowieka? By zgodzić się na to, że moje plany nie są często Jego planami.
Samotność to nie przekleństwo. Choć jest krzyżem i cierpieniem. Ale muszę iść dalej. A więc patrzę na Krzyż Jezusa. Jest jakby lżej.
„Starajcie się najpierw o królestwo Boże i Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane.” Mt 6, 33
Naprawdę? Czasem tracę wiarę. Żyję dla Boga i jest coraz trudniej. Październikowy deszcz, smutek i Happysad. A miało być tak pięknie…. Choć przecież taka jest droga wiary. Świadomie ją wybrałam. A więc wspominam pierwsze spotkanie z Jezusem. Wracam do Słowa. Przecież obiecał, że wszystko będzie dobrze. Że radość dla mnie zakwitnie…
„Cierpliwy do czasu dozna przykrości, ale potem radość dla niego zakwitnie.” Syr 1, 23
Chociaż czasem nie ma we mnie tej wiary, na dnie serca jest pewność. Wiem, że już teraz przygotowuję się do jedności z moim przyszłym mężem. Wiem, że to będzie piękne spotkanie. Wiem, że objawi się Jego wielka chwała i moc. Wiem, że wypełni się Jego obietnica. Bo „Zamiary Pana wobec nas są pełne pokoju.” (por. Jer 29, 11). Bo wszystko co piękne rodzi się w cierpieniu. Bo po ciemnej nocy pojawia się nadzieja poranka. I pewność, że tak miało być. Nadzieja, że we właściwym czasie spotkam odpowiedniego mężczyznę. I będzie szczęściarzem. Ale ja chyba jeszcze większą szczęściarą, skoro już tak długo czekam! Bo jestem ukochaną Córką samego Boga. Nie zapomniał o mnie. A więc troszcz się TY.
„Ufaj, córko, Pan nieba obdarzy cię radością w miejsce twego smutku. Ufaj, córko!” Tb 7,17
A więc staram się ufać. On obiecuje, że „Nie będą więcej mówić o mnie Porzucona, o krainie mej już nie powiedzą Spustoszona. Moja kraina otrzyma męża.” (por. Iz 62, 4).
Wiem, że kiedyś otrze każdą moją łzę. „Wspaniale (!) zaspokoi każdą (!) moją potrzebę.” (por. Flp 4, 19) Wynagrodzi każdy ból. A już tutaj na ziemi spełni pragnienie mojego serca. I obdarzy kimś wyjątkowym… 🙂 Już teraz jestem mu wierna i chciałabym kiedyś iść do ołtarza ubrana w białą sukienkę, która naprawdę coś znaczy… by tę miłość nie tylko przyjąć, ale przede wszystkim – ofiarować. By być czystym darem, przyjaciółką i ukochaną, jego słodką radością.
I najbardziej kochać Ciebie! Dziękuję, że za każdym razem gdy tracę Cię z oczu, Ty pierwszy mnie odnajdujesz. Dziękuję, że uczysz mnie pięknej i czystej miłości. Dziękuję, że jesteś źródłem mojej nadziei i radości. Dziękuję, że przy Tobie rozkwitam. Dziękuję za te piękne marzenia i Twoje obietnice. Dziękuję, że umarłeś za mnie! Dziękuję za Twoją wielką miłość do mnie.
Czyja? Twoja, Panie! 🙂
Szczęśliwa panna i przyszła żona!
Droga Autorko, Pani Justyno, byłam panną o 10 lat dłużej. Wyszłam za mąż w wigilię 36. urodzin. Za mężczyznę, który był kawalerem 42 lata. Wcześniej niedługo byliśmy razem, a zaręczeni – tylko kilka miesięcy. Nie mam wątpliwości (i ci, którzy nas znają, też ich chyba nie mają), że czekaliśmy na siebie (bo może musieliśmy dojrzeć, by móc być razem?). Długo? Może i tak, ale było warto. A że wszyscy dookoła byli już dawno zamężni, żonaci i mieli dzieci? Co z tego? Każda historia miłosna jest swoja własna, dzieje się w swoim czasie. Dziś jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, mamy syna i jeszcze się nie zdarzyło, żebyśmy się ze sobą nudzili. Mój maż to dla mnie błogosławieństwo (mówi, że ja dla niego też). I jeszcze… Jeśli dobrze zrozumiałam, pisze Pani, że panieństwo pozwala więcej czasu spędzić z Bogiem. Myślę, że wiem, co ma Pani na myśli, ale z drugiej strony: sakramentalne małżeństwo to – zgodnie z teologią ciała – też „sposób” na spędzanie czasu z Bogiem. Życzę Pani wszystkiego dobrego: niech Pani trwa i rozkwita w radości oczekiwania i niech to oczekiwanie nie wystawia Pani cierpliwości na próbę, lecz prędko będzie spełnione! 🙂
Dziękuję z całego serca! Cudownie, że Pan Was połączył! Niech Wam błogosławi! 🙂
Kiedy ma się 26 lat, to łatwo tak optymistycznie myśleć i pisać o rozwoju, radosnym czekaniu itp. Mam 36 lat i coraz mniejsze szanse na znalezienie kogoś, z kim mogłabym założyć rodzinę. Właśnie rozpadł się mój związek z mężczyzna, z którym wiązałam poważne plany. Świat mi się zawalił i nie wierzę, że jeszcze go posklejam.
Bardzo Pani współczuję. Myślę, że łatwo jest, ale – oceniać. Mój świat też nieraz się łamał. Dziś za to dziękuję, bo dzięki temu odkryłam Miłość-Boga. A Jego nie zastąpi żaden człowiek. Pomodlę się, żeby odnalazła Pani miłość i pokój w Jezusie.