Mój budzik zawsze dzwoni pierwszy, jeśli nie ten w komórce, to ten wewnętrzny, który sprawia, że nawet w weekend budzę się wcześnie. Dziś również zadzwonił, ale zamiast wstać leżę w łóżku. Twarz grzeją mi promienie słońca przebijające się przez grube zasłony, słyszę cichy, ciągły szelest – żonkile na mojej nocnej szafce zaczynają się, pod wpływem ciepła i słońca, rozwijać z pąków w pełne, pachnące kwiaty. Jest tak cicho, że to słyszę. Z kuchni dobiegają dalekie, przytłumione dźwięki – w ramach prezentu dzieci szykują mi śniadanie do łóżka. Będą gofry i kawa.
Leżę czekając, a moje myśli układają się w modlitwę, w której dziękuję Panu Bogu za to, co przez wszystkie dotychczasowe lata otrzymałam. Sytuacja zagrożenia i niepewności, w jakiej raptem znaleźliśmy się wraz z tyloma ludźmi, rodzinami i całymi narodami, sprawia, że moja modlitwa nabiera nowego, nie znanego mi wcześniej wyrazu. Obrazy, które przesuwają się pod powiekami są jak żywe i nic mnie nie rozprasza. Mam za co dziękować. Przede wszystkim za ludzi – rodzinę, a w jej ramach za relacje piękne i radosne, jakich większość, oraz za te niełatwe. Za przyjaciół – tych, którzy towarzyszą mi od dawna i za tych, którymi zostałam pobłogosławiona w ostatnich latach. Bardzo to doceniam, przyjaźń jest wyjątkowym darem, ma różne odcienie, tak jak odmienni są ludzie, którzy mnie nią obdarzają. Moje relacje z innymi są w ostatnich latach szerokie – wykraczają znacznie poza krąg rodzinny i przyjacielski, sprawiają, że życie jest ciekawsze, stymulują, rozwijają. Po wtóre dziękuję za miejsca, które dane mi było zobaczyć. Nie jestem wielkim podróżnikiem, ale tak jak ludzie ciekawi mnie i świat. Widziałam wiele pięknych miejsc w Polsce i za granicą. Wracam do nich w mojej modlitwie, spaceruję po odległych ulicach, pod obcym niebem, wśród odmiennych barw i zapachów. Ledwie rok temu byłam w Neapolu. Teraz zarówno Neapol jak i mój ulubiony Rzym nie wyglądają tak samo jak te ludne, głośnie miasta, które odwiedzałam. Świat zmienia się na naszych oczach i nie wiadomo jaki przybierze ostatecznie kształt. Cieszę się, że mogłam podróżować i to na ogół w towarzystwie najbliższych, albo przyjaciół, co było wspaniałe samo w sobie.
Kończę modlitwę, a wkrótce przychodzą chłopcy i zapach świeżo zaparzonej kawy napełnia sypialnię. Siadam, sięgam po kubek i ze zdziwieniem odkrywam, że moją modlitwą nie objęłam żadnej z posiadanych przeze mnie rzeczy (a niektóre z nich bardzo uprzyjemniają i ułatwiają życie). Ani mojej pracy, którą przecież tak lubię, która mnie rozwija, dzięki której obudziły się we mnie uśpione talenty i której często poświęcam czas kosztem tego, co się okazało najważniejsze…
Image by Jill Wellington from Pixabay
Leave a Reply