Wiara

Kot Lucyfer

Otrzymałem ostatnio fotografię, albo nawet mema (choć nie jestem specjalistą od nowych mediów, więc nawet nie wiem mem, czy nie mem), a zatem otrzymałem zdjęcie z czarnym kotem w roli głównej. I znowu problem: nie wiadomo do końca, czy ten kot to czarny kot. Narysowany ołówkiem – a zatem może lepiej byłoby powiedzieć, że to kot ołówkowy, ale skoro rzekło się czarny, to przyjmijmy, że w tym wypadku kot ołówkowy jest kotem czarnym. Zdjęcie przedstawia kota z napisem: Panie Boże, dziękuję Ci za Lucyfera. Powyżej uroczego kotka widnieje polecenie, do którego odnosi się całe dzieło: „Narysuj swojego ulubione zwierzątko i podziękuj za nie Panu Bogu”. I wszystko jasne! A nawet jaśniejące… niczym rzeczony Lucyfer, który mruczy i pomaga w odrobieniu zadania, jakie pobożny katecheta zadał na religii.

Pomyślałem, że posiadanie kota o takim znamiennym imieniu (Lucyfer to książę ciemności, symbolizuje świat demonów, szatana, rozmaite diabelskie praktyki), o czym świadczy rysunek i podpis, musi posiadać jakąś ciekawą genezę:

  1. być może właściciel kota posiada „osobliwych” rodziców, którzy kupując kotka nadali mu jakże oryginalne (demoniczne) imię;
  2. a może dzieciak przypadkowo obejrzał reklamę serialu pod tytułem „Lucyfer” i słówko zapadło w pamięć… tak mocno, że później postanowił nazwać w ten sposób swoje czarnego przyjaciela;
  3. albo też wszystko to stanowi rodzaj rysunkowego żartu, ku rozbawieniu ateistów i zażenowaniu katolików?

Niezależnie od powyższych dywagacji na temat genezy, etymologii i różnych kwestii onomastycznych, postanowiłem postawić sprawę na ostrzu noża: Mamy Lucyfera, kota Lucyfera… i co dalej? Jak to możliwe, że istnieje zło i gnębi człowieka? Dlaczego Pan Bóg pozwala, aby atakowały nas diabelskie pokusy? Skąd na świecie tyle gniewu, nienawiści i grzechu? Dlaczego człowiek chce dobrze, codziennie próbuje wejść na ścieżkę świętości, tymczasem nie daje rady, raz po raz upada twarzą w błoto? W sukurs przybywają nam w tych mini refleksjach o naturze zła dwaj sympatyczni panowie: Trener Drużyny Piłkarskiej oraz Tegoroczny Maturzysta.

Trener drużyny piłkarskiej (w tej roli Marcelo Bielsa z Leeds United) to cierpliwy i spokojny człowiek. Mądry. Wie, że nie od razu Kraków zbudowano. Wyobraźmy sobie, że kadrze drużyny jest również jego syn. Szesnastoletni bramkarz. Drużyna posiada fenomenalnego bramkarza, który występuje z jedynką na bluzie. I jego zmiennika, z numerem dwudziestym drugim. I w końcu szesnastolatka, który… nawet nie przydzielono mu numeru! I oto pewnego pięknego dnia, na przykład dzisiaj, trener podchodzi do tego trzeciego bramkarza (czyli ojciec podchodzi do swego syna) i mówi: „Za godzinę gramy mecz pucharowy z Piastem Chęciny, wskakujesz do składu”. Na to syn: „Jako rezerwowy?” A ojciec z uśmiechem: „Ależ skąd! Bronisz całe 90 minut – jak debiut to debiut!”

Czy nasz mądry trener nie wie, że szesnastolatek w pierwszej połowie wpuści jedną bramkę, a w drugiej kolejne dwie? Doskonale wie. Wie też, że – o ile napastnicy dobrze się spiszą – to nawet tracąc trzy bramki, można wygrać… Leeds – Piast Chęciny 5:3! Po zaciętej walce:) Mądry trener wie, że młody golkiper musi nabierać doświadczenia, uczyć się na błędach, zasłużyć na kolejną szansę, odpłacić za okazane zaufanie. Tak rodzą się wielkie gwiazdy: zaczynają od niepozornych początków. Pierwsze koty za płoty, czyli początkowa porażka staje się drogą do zwycięstwa.

Wydaje mi się, że nie warto roztrząsać natury zła. Nie wolno tracić czasu, by „zrozumieć” istotę grzechu i „stawiać pytania” o szatana i demony… To trochę jak z tym kłótliwym człowiekiem, okropnym i wrednym kłótnikiem, który z każdym, nieustannie i bez końca, drze koty. Naprawdę nie warto zastanawiać się, dlaczego ów kłótnik jest takim kłótnikiem? Lepiej postawić sobie pytanie: jak żyć, by wokół siebie rozdawać dobro i miłość? By swoim życiem głosić królestwo Boże? By przychodzić z pomocą: nie za wcześnie (czyli nie wyręczać człowieka w potrzebie), ale też nie za późno (bo wówczas musztarda po obiedzie). W odpowiednim czasie i miejscu przybądź na odsiecz – w imię Boże!

(To trochę jak z tym maturzystą, który na maturze zaczyna pisać rozprawkę o Panu Tadeuszu i… no właśnie! Pamięta wszystko, daty, cytaty, konteksty i sensy, ale pamięć, złośliwa siostra wdzięczności, spłatała mu figla – nasz bohater zapomniał nazwiska autora dzieła. Siedzi i siedzi, myśli i myśli, załamany i zapłakany, gdy oto obok niego ląduje mała karteczka (upuszczona przez sympatyczną Kamillę) z napisem: „Mickiewicz”. Nic więcej nie trzeba).

Nie rozmyślaj nad tajemnicą zła i naturą swoich grzechów, ale walcz – by stać się dobrym człowiekiem. Z Bożą pomocą! By być prawdziwym uczniem Pana Jezusa!

I zamiast lękać się Lucyfera, żyj tak, aby ten anioł światłości ze złości zbladł, patrząc na twoje czyny. Aby zaczął wyć z rozpaczy, czytając na twojej bramkarskiej bluzie: Precz z nihilistycznym narcyzem, niech żyje Dziecko Boże!

O autorze

ks. Stefan Radziszewski

urodzony w 1971 r., dr hab. teologii, dr nauk humanistycznych, prefekt kieleckiego Nazaretu; miłośnik św. Brygidy Szwedzkiej i jej "Tajemnicy szczęścia" oraz "Żółtego zeszytu" św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Czciciel s. Wandy od Aniołów. Od 4 listopada 2020 r. odpowiedzialny za życie duchowe Parafii Przemienienia Pańskiego w Białogonie. Najważniejsze publikacje: "Kamieńska ostiumiczna" (2011), "Siedem kamyków wiary" (2015), "Pedagogia w świecie literatury" (2017), "777 spojrzeń w niebo" (2018).

Leave a Reply

%d bloggers like this: