Kilka dni temu moja sześcioletnia córka obudziła się, wygramoliła powoli ze swojego łóżka i jeszcze przecierając oczy, przydreptała do mnie. „Wiesz mamo, śniło mi się, że otworzyło się niebo i zobaczyłam babcię Stasię” – zaczęła opowiadać. – „Mówiła do mnie i uśmiechała się… Chyba jej tam dobrze… Jak myślisz?”.
Babcia Stasia niedawno zmarła, była dla moich dzieci ukochaną prababcią. Mieszkała tuż obok nas, spędzaliśmy u niej całe popołudnia. Gdy miała jeszcze siłę, opowiadała dzieciom o swoim życiu, o Bogu, o tym wszystkim, co dla niej było najważniejsze. Uczyła modlitw, przytulała i częstowała łakociami. W ostatnich dniach życia bardzo cierpiała, ale była z nami w domu i nasze maluchy na miarę swych możliwości próbowały ulżyć jej cierpieniu – poprawiały poduszki, głaskały, zwilżały usta, przesuwały paciorki różańca, który zawsze trzymała w dłoni…
Nie dziwi mnie więc, że ciągle ją wspominają, że łakną jakiekolwiek kontaktu z nią, że chcą wiedzieć co się z nią dzieje. Zdumiewa mnie jednak nieustannie dziecięca wrażliwość na świat duchowy, na tę rzeczywistość, do której nie mamy bezpośredniego dostępu. Jakby dzieci miały klucz do „tajemniczego ogrodu”, który my dorośli gdzieś zagubiliśmy i musimy na nowo odszukać. My podchodzimy do świata zbyt racjonalnie, rzeczowo, by dostrzec nieraz oczywiste znaki Bożego działania. Wszystko potrafimy wyjaśnić, uzasadnić nie pozostawiając Bogu żadnej przestrzeni na Jego cuda. A potem narzekamy, że nic dla nas nie robi.
Przysłuchuję się nieraz z uśmiechem dziecięcym rozmowom, z których przebija pewność, że ten świat pozazmysłowy jest dla nich równie realny jak ten namacalny. Sofia Cavalletti, która przez wiele lat katechizowała dzieci, zauważyła, że jest w nich jakiś niesamowity głód Boga i Jego bezwarunkowej miłości. Opisywała swoje spotkania z maluchami, które nie miały wcześniej kontaktu z żadną religią, a mimo to doświadczały przeżyć mistycznych. Nie umiały ich nazwać, ale czuły ogarniające ich Światło, Ciepło, Miłość… W trakcie swojej pracy Cavalletti nabrała przekonania, że w przekazywaniu wiary małym dzieciom należy się skupić na tym, by one zachwyciły się Bogiem, by do Niego przylgnęły sercem. Reszta przyjdzie później. Jeśli uda nam się naszych kilkulatków, zamiast zniechęcić wymaganiami, rozkochać w Bogu, to jako nastolatki nie będą miały dylematów, co jest moralne, a co nie.
Kilkuletnie dzieci nie stawiają Bogu barier. Jeśli się o coś modlą, to są przekonane, że Bóg im to może dać – chociaż nam, dorosłym, wydaje się to niemożliwe. Myślę, że jest to jeszcze jedna z możliwych interpretacji słów Jezusa: „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Bożego” (Mt 18,3). Stać się dzieckiem, to uwierzyć, że wszystko jest możliwe.
Jako rodzice ciągle szukamy jak najlepszych sposobów przekazania naszym dzieciom wiary. Tłumaczymy, pokazujemy, narzucamy swoje interpretacje… I ma to na pewno ogromną wartość, ale czasem warto im po prostu potowarzyszyć, wsłuchać się w ich pytania, obserwacje. Mogą nas naprawdę zaskoczyć.
Wierzę, że Bóg wykorzystał wrażliwość naszej córki, by przynieść nam wszystkim odrobinę ukojenia po odejściu babci Stasi.
Photo credit: tommyscapes / Foter / CC BY-NC-ND
Leave a Reply