Jak wychować dziecko? – to pytanie zadaje sobie wielu rodziców. Czy pozwalać na wszystko (chociaż moda na tzw. bezstresowe wychowanie powoli odchodzi w przeszłość), czy od małego stawiać granice, których nie wolno przekraczać? Jak kształcić, ile znaleźć dodatkowych zajęć, czy i w jakim stopniu rozwijać talenty ?
Wieczne dylematy, znaki zapytania i frustracje spowodowane brakiem pewności.
W naszej rodzinie wraz z narodzinami kolejnych dzieci, a co za tym idzie nowymi, nieznanymi dotychczas problemami, model wychowania ewaluował od wojskowego drylu do szanującej indywidualizm miłości. Dwaj najstarsi synowie umieli sprawnie czytać w wieku około 4 czy 5 lat, od wczesnego dzieciństwa chodzili na dodatkowy angielski, basen i karate. Ich postępy w nauce, odrabianie lekcji, a także znajomości były kontrolowane, wspierane i oceniane. Przyjście na świat kolejnych dwóch synów sprawiło, że po prostu zaczęło nam brakować czasu na dopilnowywanie i kontrolowanie. Mam wrażenie, że starsi odetchnęli z ulgą, a młodsi, którym nie mogłam poświęcić tyle czasu i uwagi, wcale nie czuli się zaniedbani czy nieszczęśliwi. Tymczasem moje wewnętrzne przekonanie, że jako rodzice powinniśmy robić więcej nie dawało mi spokoju. Kiedy tylko było to możliwe znowu podjęłam walkę o to by MOJE DZIECI BYŁY NAJLEPSZE. Poniosłam sromotną porażkę. Trzeci syn wolał rozbieranie na części zabawek i skręcanie ich śrubokrętem taty niż naukę czytania, a czwarty, ze swoją dysleksją i zaburzeniem integracji sensorycznej, nie tylko, że miał olbrzymie problemy ze wszystkim począwszy od układania puzzli, przez pisanie, czytanie i rysowanie, a nawet wiązanie obuwia, to dodatkowo głównie interesowało go spędzanie czasu w kuchni i eksperymenty gastronomiczne.
Powoli oswoiłam się z myślą, że każdy wybierze swoją drogę (najstarszy rzucił po drugim roku informatykę i pracuje, drugi studiuje filozofię, trzeci jest wiecznie zapracowanym przy cudzych samochodach uczniem technikum mechanicznego, a czwarty zdecydowanie wybiera się po gimnazjum do „gastronomika”). A kiedy urodziły się następne dzieci zauważyłam, iż fakt, że całkowicie nie ogarniam mojej rzeczywistości wcale nie przekłada się na straty w ich rozwoju. Bo oto piąty syn, ze swoim talentem muzycznym, tak długo sam nas „mordował”, aż znaleźliśmy „pana od muzyki”, który uczy go gry na pianinie (odziedziczonym po pradziadku). Szóste dziecko w kolejności – tym razem córa – bez mojej nadmiernej kontroli jest wzorową uczennicą, postrzeganą przez nauczycieli jako wyjątkowo rozwinięte i samodzielnie myślące dziecko, i rok rocznie przynosi nam doskonałe świadectwo. Przedostatni syn – Franek – ze względu na swoją niepełnosprawność (niedowidzenie) wymaga szczególnej pomocy i zrozumienia. W jego wypadku moje wymagania i marzenia o dziecku idealnym musiały dostosować się do specjalnych potrzeb, co spowodowało, że nowo zdobyte zrozumienie ograniczeń istniejących w człowieku przeniosło się na resztę potomstwa, dając im wolność bycia sobą. Najmłodszy Ignacy zaskoczył mnie kompletnie swoją burzliwą osobowością – jest aktualnie w wieku buntu dwulatka (chociaż ma dopiero 16 miesięcy) i muszę być bardzo ostrożna, by nie wywołać ataku złości czy wręcz histerii (przy poprzednich dzieciach tego problemu nigdy nie było).
Kiedy było lepiej? Na początku, gdy walczyliśmy o to, aby dzieci były takie jak my chcemy, czy teraz, kiedy przygnieceni co nieco nawałem obowiązków „odpuściliśmy” w wielu kwestiach? Teraz! Może dzieci nie spełniają naszych oczekiwań, może nie są tak posłuszne i dopilnowane, nie zachowują takiego porządku o jakim marzy pedant w rodzaju mojego męża i prawniczka jaką ja w środku jestem, ale czuję, że wzajemne dobre relacje warte są tej ceny.
Może nie znaleźliśmy jako rodzice najlepszej drogi, może powinniśmy więcej i lepiej, ale skoro wierzę, że Opatrzność dała nam tak różnorodne dzieci, to wierzę też, że im specjalnie podarowała takich troszkę bezradnych rodziców i nie wątpię, że wiedziała co dla nas wszystkich jest najlepsze.
Foto: Gustave Deghilage/Flickr/CC BY-NC-ND 2.0
Uff, bardzo dziękuję za ten tekst! 🙂 Moja wewnętrzna prawniczka chciałaby tak dopilnować kolejne dzieci (i te, które dopiero może się kiedyś pojawią) i panikuje, że dzieciom się coś złego stanie, gdy tego nie zrobi 😛
Coś jest na rzeczy. Nasze oddziaływania wychowawcze mają swoje ograniczenia, choć oczywiście nie można ich lekceważyć. Znam przykład kolegi wychowywanego w złej dzielnicy, przez niewydolną wychowawczą babcię, a mimo wszystko chłopak wyszedł na ludzi.
Bardzo podobają mi się Pani wszystkie artykuły, łatwo i przyjemnie się je czyta, a do tego wnoszą w życie pozytywne wartości. Chciałabym się zapytać czy Pani najmłodszy synek ogląda bajki? Mam trzyletniego synka, który też ma ataki złości, z rozmów ze znajomymi wynika, że jest to obecnie częste zjawisko natomiast dawniej było rzadkością. Czy Pani starsi synowie jako kilkulatki oglądali bajki? Zastanawiamy się ze znajomymi matkami czy aby współczesne bajki nie mają takiego wpływu na dzieci. Mój ogląda co prawda tylko „Strażaka Sama” w którym przemocy nie ma, ale jednak obraz jest bardzo intensywny i szybko poruszający się.