Matka bez lukru (zwana dalej Nielukrującą) da dziecku bułkę i kawałek zeschniętego żółtego sera i pójdzie relaksować się w domowym spa. Matka – wyznawczyni rodzicielstwa bliskości, często jednocześnie ekoMatka (zwana dalej Tuli-ekomatką) dostarczy swojej pociesze „w pełni zbilansowany”, zdrowy posiłek, który nie zawiera konserwantów, ulepszaczy, spulchniaczy, cukru, glutaminianu sodu, glutenu, sztucznych witamin, składników modyfikowanych genetycznie. A jeśli znajdzie się w tym składnik pochodzenia zwierzęcego, to zapewne będzie on wprost od szczęśliwych zwierzątek, które całe swoje życie spędziły na wspaniałej łące – a łąka również bez GMO. Co z karmieniem noworodków i niemowląt? Nielukrująca pokarmi nieco piersią, a czasem od razu sięgnie po butlę i mieszanki. Tuli-ekomatka, choćby padła na placu boju, karmić będzie ze trzy lata.
Nielukrująca zawiezie dzieciaka do placówki opiekuńczo-wychowawczej na 11 godzin, a jeśli placówka w swej ofercie ma taka opcję, to nawet i na 12, a sama wybierze się do pracy, aby realizować siebie, względnie swoje ambicje. Dygresja: czy mężczyźni też realizują siebie w pracy, czy może tylko zarabiają kasę? Tuli-ekomatka zaprowadzi dziecko do klubiku lub na zajęcia jogi i medytacji, a sama… wybierze się do pracy, aby realizować siebie i (zapewne) ratować świat. A jak jest bardzo tuli i eko, to może nawet do roboty za pieniądze nie wróci, ale razem z dzieckiem zostaną wolontariuszami w jakiejś tuli-eko fundacji.
Nielukrująca zafunduje dziecku i sobie jakiś full wypasiony wózek, Tuli-ekomatka zakupi ze trzy rodzaje chust, a na wózek będzie patrzeć z odrazą i obrzydzeniem. A fu! Nielukrująca wyekspediuje noworodka do oddzielnego pokoju, a jeśli takim pokojem nie dysponuje to postawi łóżeczko za parawanem. Tuli-ekomatka ugości maleństwo w swoim łóżku (może nawet przekona do tego męża). Wygoda niesłychana. Nie ma konieczności wstawania do malucha na karmienie. Dziecko może też zastąpić termofor w zimie. W lecie starczy małe przytulanko i nie trzeba iść do sauny… Nieco starszy maluch zadba o masaż rodziców – nogą w nerę, słodką łapką w oko. Miło i przytulaśnie. Nielukrująca po domu pomyka w dżinsach lub dresie. Wie, oj dobrze wie, że dziecię zarzyga, zasmarka i zapluje. Tuli-ekomatki mają dzieci, które nie ulewają, w czasie choroby delikatnie pokichują, więc glutów jak stąd do Honolulu nie mają. O pluciu mowy nie ma!
W lodówce Nielukrującej są parówy, pasztet w puszce i wspomniany wcześniej zeschnięty żółty ser. Daje również dzieciakom banany, pomarańcze i mandarynki. I biszkopty też daje. I herbatniki. I czekoladę czasem. Tuli-ekomatka uznaje jedynie owoce, które urosły w strefie klimatycznej dzieciaka. Są to głównie jabłka i gruszki, bo truskawki i maliny uczulają. A parówki są trujące i po ich spożyciu dziecku spada o 50 IQ. Nielukrująca i jej dzieci jadają pszenne buły. Tuli-ekomatka i jej potomstwo jedzą ryżowy styropian i chleb z kaszy. Wędliny? Ewentualnie pieczona lub gotowana w domu szynka lub indyk. Przed pieczeniem zarówno szynka, jak i indyk były bardzo szczęśliwe. Słodycze? No… ewentualnie rodzynki i ciasteczka z eko-owsianych płatków.
Dla Tuli-ekomatki reguła pochodzenia produktów ze strefy klimatycznej dziecka nie obowiązuje w przypadku cytryn, które są bardzo pożyteczne i można z ich dodatkiem robić przeróżne uodporniające mikstury. Strefa klimatyczna nie jest też istotna, jeśli chodzi o przyprawy – cynamon, imbir i kurkuma są the best! No i oczywiście pranie w eko-pralce bez dodatku proszku. Detergenty też są fu! Najlepsze są orzechy brazylijskie! Całkiem bez eko-znaczenia są sposoby dostarczania eko-brazylijskich eko-orzechów do nie-eko-Polski. Nielukrująca wrzuca do pralki ciuchy dzieciaka – wszystkie kolory razem, żeby było szybciej i wsypuje proszek. Zwyczajny. Dlatego plamy z marchewki niepochodzącej z ekologicznych upraw nie spierają się. Dzięki temu dziecko wzbogaca się w ubranka niezwykle bogate kolorystycznie.
Nielukrująca zabiera dzieciaka od czasu do czasu na fast foody, Tuli-ekomatka omija je szerokim łukiem – dla niej w grę wchodzą jedynie restauracje przyjazne dziecku – muszą mieć kącik dla małych rozrabiaków i zdrowe, ekologiczne menu dla dzieci. Frytki są be, a fu! Kasza gryczana z sałatką i tofu. Ewentualnie kawałek gotowanego lub pieczonego drobiu. Szczęśliwego oczywiście.
Dziecię Nielukrującej kąpie się w płynie, dzięki któremu jest mnóstwo piany, a czasem nawet i śliczny niebieski kolorek. Tuli-ekomatka niemowlęciu do kąpieli wlewa mleko utoczone ze swej własnej matczynej piersi. Oczywiście, o ile kąpie dziecko. Bo kąpie co któryś dzień, aby nie zmywać naturalnej flory bakteryjnej ze skóry dziecka.
Pieluchy? Rzecz jasna: Nielukrująca jednorazowe, Tuli-ekomatka wyłącznie wielorazówki lub pieluch nie używa niemal wcale (tak, tak! Niemal wcale!).
A jak dzieciak chory, Tuli-ekomatka zaserwuje napar z lipy, zimne okłady, inhalację z majeranku i syrop z cebuli. Eko. Nielukrująca da Fenistil lub Zyrtec (licząc na szybki koniec kataru i uboczny skutek, czyli działanie nasenne), syrop – może nawet i z cebuli, ale nie eko. I czopek. Pa gorączko!
Tak się zastanawiam… Daję dzieciom bułki, czasem (o zgrozo!) parówki (z Lidla – 93% mięsa), czasem frytki (pieczone, ale jednak…), i banany, i mandarynki, i cytryny… Ale jabłka też jadają. Piersią karmiłam i uznawałam, że to naprawdę dobre dla maluszków, ale przy żadnym nie dotrwałam nawet do roku. Staram się, żeby dzieciaki bez tego glutaminianu i konserwantów jak najczęściej jadły… Chleb pszenny, ale na zakwasie razowym… Warzywa, chociaż nie eko, ale w ich menu goszczą… Tak, jak i kasza gryczana, jęczmienna i jaglana. Ta ostatnia nawet w postaci ciasta. Na wychowawczym z łobuziakami siedzę. Mamy wózek, ale wszystkie dzieciaki były też noszone w chuście… Marysia i Szymek od urodzenia spali w swoim łóżeczku. Michasia nie uznawała łóżeczka za godne jej osoby, a ja nie uznaję spania z berbeciem w łóżku. Kompromis był taki, że ja spałam na siedząco w fotelu, a ona na mnie. Na szczęście po skończeniu 6 miesięcy Michasia zlitowała się nad matką… Piorę w płynie do prania. Po domu snuję się w dresie i pospieranych bawełnianych bluzkach – biorę pod uwagę, że dzieci zadbają, by moje ciuchy nie były zbyt długo czyste. Do kąpieli dzieciaków używamy płynu. Bez parabenów natomiast. A dodatki ropopochodne w kosmetykach dla dzieci uważam za totalny syf. A dzieci kąpiemy codziennie, bo rytuały są dla nich równie ważne, jak bakterie na skórze 😉 Pieluchy? Jednorazówki, a na koniec pieluchowania wielorazówka na noc… Choróbska? I leki stosujemy i inhalacje z majeranku…
Chyba jestem Nielukrującą nieco Tuli-matką. Nie eko. I jak we wszytskim – złoty środek… Najważniejszy jest rozsądek i żeby nie przeginać z żadną stronę. Ale to tylko moje skromne zdanie Nielukrującej nieco Tuli-matki. Nie eko.
foto WalterPro4755 / Foter / CC BY
Haha…mam podobnie 🙂 dzieki za umilenie dnia!
Trochę się uśmiałam, czytając Twój tekst, ale jest w nim sporo racji. 🙂
Złoty środek we wszystkim, oj tak… Każdemu to na dobre wychodzi 🙂
Po lekturze tego artykułu poczułam się wyśmiana i osądzona. Staram się unikać produktów przetworzonych czy niesezonowych i używać jak najmniej chemii w domu. Moje dzieci są/były długo karmione piersią, pieluchowane w tetrze, usypiane w łóżku rodziców, noszone w chuście. Czy to znaczy, że nie mam rozsądku i że przeginam? Czy to znaczy, że jestem gorsza albo lepsza od innych mam? Po co w ogóle wprowadzać takie podziały, nawet w konwencji żartu? Pewnie niektóre mamy się uśmieją, inne oburzą, ale wszystkie odniosą wrażenie, że są dwa wrogie sobie obozy i należy patrzeć z nieufnością na innych rodziców. A przecież macierzyństwo jest tak wspaniałą sprawą, że powinno łączyć, a nie dzielić.
Zajrzałam na bloga autorki i myślę, że mamy ze sobą wiele wspólnego, nie tylko to, że obie jesteśmy polonistkami z Lublina. Szkoda, że jej artykuł zrobił na mnie takie niemiłe wrażenie.
Przy okazji – w orzechach brazylijskich nic się uprać nie da. Do prania służą orzechy indyjskie.