Wyglądają na szczęśliwe małżeństwo. Ona: z ciężarnym brzuszkiem, uśmiechnięta, wsparta na ramieniu męża. On: opiekuńczy, wesoły, zwraca się do niej „myszko”, nawet przy obcych. Nikt nie domyśliłby się, że jeszcze rok temu stali nad przepaścią. Jeden krok i wpadliby w rozwód.
Wszystko zaczęło się od tego, że decyzja o ślubie została podjęta zbyt pochopnie. Agnieszka była młodziutką studentką, która dopiero rozsmakowywała się w dorosłym życiu. Starszy od niej Andrzej pragnął już stabilizacji. Naciskał, naciskał, aż przycisnął – stanęli na ołtarzu. Ślubowali sobie miłość, mimo że Agnieszka wcale nie była pewna swojej miłości. To, co czuła do Andrzeja wydawało się takie przyziemne.
Może jednak między nimi wszystko by się ułożyło, gdyby na nieszczęście kilka miesięcy po ślubie Agnieszka nie poznała Darka. Zakochała się. Trudno sobie wyobrazić, jakie katusze przeżywała. Z jednej strony związana przysięgą, z drugiej porwana przez uczucie, jakiego dotąd nie znała. Co noc płakała. Odsunęła się od męża. Odsunęła się od Boga, by zapomnieć o wyrzutach sumienia. Uciekała w pracę. Przy bliskich stawała się drażliwa, dopiero w obecności Darka wracał jej humor, by znów zmienić się w łzy, gdy wracała do domu. W pewnym momencie poczuła, że już nie może dłużej żyć w ten sposób. Pojawiły się myśli samobójcze.
I wtedy, właściwie przypadkowo, zawędrowała do kościoła. Był środek tygodnia, południe, kościół zupełnie pusty. Tuż przy ołtarzu stała figura Matki Boskiej Fatimskiej. Agnieszka klęknęła. Przez długą chwilę milczała. Aż wreszcie zaczęła błagać: „Maryjo, ratuj! Daj mi rozwód! A jeśli to niemożliwe, spraw, żebym pokochała męża”. Nie wierzyła, że pokocha męża. Już raczej spodziewała się, że jakimś cudownym trafem jej mąż zapragnie rozwodu, a Kościół unieważni ich małżeństwo.
Tymczasem nie działo się zupełnie nic. Wydawało się, że Maryja zlekceważyła wołanie o pomoc.
Miesiąc później Agnieszka wybierała się do Warszawy. Mąż miał odwieźć ją na dworzec. Wyjechali zbyt późno, bo Agnieszka, jak to kobieta, szykowała się w nieskończoność. Andrzej pędził na złamanie karku, łamiąc wszystkie możliwe przepisy drogowe, by dowieźć ją na czas. Wskoczył na tory, by zatrzymać pociąg, potem pobiegł do konduktora po bilet. Gdy już w pociągu okazało się, że Agnieszka przez pośpiech zapomniała pieniędzy, poruszył niebo i ziemię, by mimo niedzieli otrzymała przesłaną przez niego gotówkę. Przez kilka dni dzwonił do niej z troską, czy wszystko w porządku. A po powrocie wiernie czekał na żonę na peronie i powitał ją słowami: „Nareszcie jesteś”. Dopiero to wydarzenie otworzyło Agnieszce oczy. Oczy i serce. Zrozumiała, że nikt nie będzie jej tak kochał jak Andrzej. I poczuła, po raz pierwszy poczuła, że i ona go kocha.
Dziś oczekują swojego pierwszego dziecka. Nawet jeśli zdarzają się gorsze dni, oni idą przez życie, trzymając się za ręce. Agnieszka wie jedno: to Maryja uratowała ich małżeństwo.
Leave a Reply