Właśnie ukazało się jej drugie wydanie. Czytamy na okładce: „Książka, która uratowała życie. Dzięki niej narodził się człowiek. Jego matka przeczytała pierwsze wydanie Matek mężnych czy szalonych? – znalazła w nim opowieści o kobietach w takich sytuacjach jak ona, siłę do walki o własne dziecko i nadzieję”.
Historie tych mężnych i szalonych matek zebrała, opisała i obfotografowała Pani Marta Dzbeńska – Karpińska, sama też żona i mama trójki dzieci. Są to poruszające historie o odwadze, miłości, nadziei i zwycięstwie życia – jak czytamy dalej. O bohaterskich wyborach zwykłych ludzi. O męstwie, które pozwala przezwyciężyć lęk, i szaleństwie miłości, z której rodzi się życie.
Pierwsza historia zaczyna się tak:
„We wrześniu 1992 roku Stamatyja będąc w trzecim miesiącu ciąży, dowiedziała się że ma bardzo dużego mięśniaka. Lekarz zalecał aborcje. Stamatyja jednak, wraz z mężem Henrykiem zawierzyli tę sprawę Panu Bogu. Henryk powiedział lekarzowi: nie pan dal temu dziecku życie, i nie pan będzie je odbierał”. I dalej ciągnie się ta opowieść, jak pomimo złych prognoz urodziło się zdrowe dziecko. A matka poddana chemioterapii, też w końcu została uratowana.
Tych opowieści jest w sumie trzydzieści, bo zaliczam do nich także wypowiedź Autorki o historii powstania tej książki oraz wstęp do drugiego wydania zaczynający się od zwierzenia:
„Matki mężne czy szalone? trafiły do moich rąk w najbardziej odpowiednim momencie. Leżałam w szpitalu i walczyłam o to, żeby moje najmłodsze dziecko – Staś – mogło szczęśliwe przyjść na świat.” I tak dalej….
Do takiej książki nie trzeba zachęcać Czyta się ją z potrzeby serca. A kto bardzo potrzebuje takiego wsparcia, sam ją odnajdzie.
Dla zachęty proponuję jedną z tych historii, krótką. Może dlatego ją wybrałam, bo też znałam taką dzielną osobę, podobną do bohaterki. Ale także – co niektórzy z nas mają jeszcze w pamięci – znamy podobną historię z niedalekiej przeszłości, a która niestety nie zakończyła się happy-endem.
„Elżbieta cierpi na zwyrodnienie barwnika siatkówkowego, zdiagnozowane w dzieciństwie. Jest to choroba uwarunkowana genetycznie. Kobieta zdawała sobie sprawę, że ciąża podobnie jak każdy poważniejszy wysiłek, grozi całkowitą utratą wzroku, lub co najmniej przyspieszeniem tego procesu. Bardzo chciała jednak mieć dziecko – marzyła o córce Wioletce.
W 1983 roku poznała Kazimierza, swojego późniejszego męża. Pobrali się po ośmiu miesiącach znajomości. Mąż od początku wiedział, że Elżbieta prędzej czy poźniej straci wzrok, oraz że dziecko może odziedziczyć po niej chorobę. Niespełna dwa lata po ślubie, w 1986 roku, przyszła na świat Wiola.
W pierwszym roku po porodzie choroba Elżbiety wyraźnie się posunęła. Gdy jej córka miała 3-4 lata, Elżbieta jeszcze odprowadzała ją do przedszkola, ale nie było to łatwe. Szczególnie dawały jej się we znaki samotne powroty do domu. Cztery i pół roku po porodzie całkowicie straciła wzrok.
Wiola nie odziedziczyła choroby po mamie.
10 lutego 2013 roku Wiola urodziła synka Michała. Dziadkowie, Elżbieta i Kazimierz, codziennie odprowadzają wnuka do przedszkola….”
Marta Dzbeńska-Karpińska, Matki mężne czy szalone?, Warszawa 2016
Książka jest dostępna w sklepie internetowym wydawnictwa.
Leave a Reply