Iga: „Chleba naszego powszedniego…” Pieczecie w domu chleb ? Czy ma to dla Was też wymiar duchowy?
Agnieszka: Tak, od 4 lat pieczemy własny chleb w domu, na zakwasie. Najpierw była to zwyczajna przygoda z pieczeniem. Radość kiedy chleb wychodził. Później okazało się, że dzieci źle się czują po chlebie kupnym. Teraz nawet jakbyśmy chcieli, to nie możemy zrezygnować z pieczenia własnego chleba.
Czy ma wymiar duchowy? Z czasem zaczęło tak być. Czuliśmy, że Pan Bóg dał nam fach do rąk i pozwala z niego korzystać, żeby chleba powszedniego nam nie zabrakło. Przełożyło się to na gotowanie domowe całościowo. Okazało się, że Pan Bóg w sytuacjach finansowo trudnych, daje możliwość gotowania z „niczego”, oraz rozmnaża nam potrawy.
Iga: Miłość w rodzinie wielodzietnej ma różne barwy, ponieważ jest w niej wiele relacji. Jak Ty jako matka, widzisz tę miłość pomiędzy swymi dziećmi?
Agnieszka: Przy pierwszym dziecku zastanawialiśmy się jak to jest możliwe, aby kochać jeszcze inne dzieci, bez krzywdy dla starszego. Okazuje się jednak, że nasze serca poszerzają się ciągle o nowe dzieci i mało tego, do tych obecnych zwiększa się nasza miłość i relacje i więzi się zacieśniają.
Kiedy najstarsza córka miała 13 miesięcy, urodziła nam się druga córka. Pierwsza nie umiała jeszcze chodzić!
Był to dla nas szok. Nie zdążyliśmy się zastanowić czy damy radę, czy nie, po prostu sytuacja wymagała natychmiastowego działania. Nie było czasu na rozmyślanie. Widzimy, że Pan Bóg niesamowicie to wszystko poukładał. Dzieci pojawiają się u nas w małych odstępach. Jest to prawdziwe błogosławieństwo, które po latach wraca w owocach.
Dzieci się przede wszystkim kochają, a potem kłócą, czy rywalizują. Pierwsza jest miłość. Uczą się funkcjonować ze sobą, w tym najmniejszym społeczeństwie świata. Największą miłością obdarzają najmłodsze dzieci i to nas niesamowicie rozczula. Stoją za sobą murem, gdziekolwiek są. Bardzo źle znoszą rozłąki. Zawsze powtarzają, że chcą aby ich było jeszcze więcej. Dla nich to naturalne, że rodzą się nowe dzieci, ich rodzeństwo. Nie rozpatrują tego w kategoriach tragedii życiowej, że zostanie im odebrana miłość rodziców. Zawsze miały nas i naszą miłość.
Iga: Edukujecie dzieci w domu. Duża rodzina ułatwia to zadanie? W tej formie edukacji chodzi o lepsze wyniki w nauce, czy tez jest to raczej styl wychowawczy , droga , kierunek?
Agnieszka: Kiedy zaczęły nam się rodzić kolejne dzieci, automatycznie myśleliśmy o ich edukacji. Dzisiejszy świat, jego demoralizacja, skutecznie nam pokazywała, że powinniśmy wybrać dla naszych dzieci jak najlepsze szkoły w których nabędą porządnego kręgosłupa moralnego i która będzie przedłużeniem naszego katolickiego wychowania, które jest obecne w naszym domu. Druga rzecz, to to, że nie mając własnego domu musimy się ciągle przeprowadzać, a co za tym idzie, zmieniać dzieciom szkoły.
Zaczęliśmy się poważnie zastanawiać nad tym jak rozwiązać te problemy. Widzę jak na przełomie lat zmieniało nam się patrzenie na edukację i wychowanie dzieci. Najpierw myśleliśmy, że edukacja powinna być na najwyższym poziomie, a co za tym idzie- najdroższym, czyli wszystko postawić na najlepszą szkołę i dostosować całe nasze życie do tego aby dzieci mogły edukować się w najlepszych katolickich szkołach. Wydawało nam się, że nauczyciele w takich szkołach mają wysokie kwalifikacje, a my jako rodzice nie. Czytając forum dla rodzin wielodzietnych poznaliśmy wiele historii rodzin w których dzieci, starsze od naszych, edukowały się w różnych placówkach – prywatnych, państwowych, katolickich. Mogliśmy obserwować zmagania tych rodziców i dzieci. Widzieliśmy spory trud, żeby przebrnąć przez system szkolny i nie dać się zwariować. Poznaliśmy również rodziny które zdecydowały się na nauczanie swoich dzieci w domu czyli Edukację Domową.
Na początku był to dla nas szok. Uczyć dzieci w domu. Przecież nie mamy wykształcenia odpowiedniego aby uczyć dzieci.
Dopiero kiedy poznaliśmy osobiście rodziny uczące dzieci w domu, poczytaliśmy trochę na ten temat, doszliśmy powoli do tego, że jest to najlepsza dla nas droga nauczania, a przede wszystkim najlepsza dla naszych dzieci. Odczuliśmy ulgę wiedząc już jak będziemy uczyć nasze dzieci. Zmieniło to też nasze podejście do rodzicielstwa, na lepsze oczywiście.
Najstarsza córka jest w pierwszej klasie. Druga córka jest w zerówce. W kolejce do nauki czeka 5 latka i dwójka najmłodszych – 3 i 1,5. Dla nas ED to spełnienie marzeń, aczkolwiek podkreślamy z mężem, że ED nie jest dla każdej rodziny. Przede wszystkim musi być w tym zaangażowanie obojga małżonków. Świadoma decyzja matki, która z dziećmi jest w domu, bo na niej spoczywa większość zajęć.
To jest bardzo trudna , ale piękna droga.
Duża rodzina ułatwia edukowanie domowe. Młodsze patrzą jak starsze się uczą i nabywają wiedzę „mimochodem”. Niesamowite dla rodzica jest obserwowanie własnych dzieci które się rozwijają pod ich okiem, jak ich umysł jest otwarty na wiedzę którą rodzice przekazują, nieodłącznie przekazywaną z wiarą. Przede wszystkim chcemy w naszych dzieciach zaszczepić to aby realizowały swoje pasje, talenty w życiu, a zwłaszcza aby te talenty były spójne z pełnieniem Woli Bożej.
Każda rodzina w ED ma swój system nauczania dzieci. Jedni lubią podróżować i włóczą się po świecie wraz z dziećmi, inni muszą być zorganizowani bardziej domowo-my właśnie tak działamy. Plan dnia mamy dostosowany pod naukę i to jest dla nas ważne.
Iga: Jak jest z przygotowaniem dzieci do I Komunii Św. Ten obowiązek też spada na Was?
Agnieszka: Postanowiliśmy, że nasze dzieci będą przystępowały do Wczesnej Komunii Świętej. Mamy swobodę jeśli chodzi o naukę ze względu na ED. Katechizm również przerabiamy w domu.
Nasza najstarsza córka przyjęła Pana Jezusa we Wczesnej Komunii Świętej w wieku 6 lat. Dla nas była to szczególna i bardzo osobista uroczystość, która pokazała nam rodzicom, powagę wychowania. Przekazania Panu Bogu Jego dziecka na kolejnym etapie (po Chrzcie Św.). Nic nie jest tak ważne jak to, aby dzieci do Boga przyprowadzić i wychować w wierze. Komunia Święta była w Klasycznym Rycie Rzymskim, bardzo nam zależało aby cała uroczystość była tradycyjna, dostojna. Msza św w Starym Rycie jest przepiękna, a dzieci – zwłaszcza dziewczynki cudnie wyglądają w mantylkach na głowie.
Iga: Można powiedzieć , że jesteś jako kobieta, jako matka, bardzo obciążona obowiązkami. Mąż pracuje, cały dzień jest poza domem. Ty w zasadzie zajmujesz się wszystkim.
Widzisz sens tego trudu ?
Agnieszka: Mój mąż cały dzień jest poza domem. Całość obowiązków domowych jest na mojej głowie. Jest to trud, tym bardziej, że co 16 miesięcy rodzą nam się kolejne dzieci. W zasadzie od początku małżeńskiego i rodzicielskiego życia funkcjonujemy całkowicie samodzielnie, bez pomocy w postaci babć, cioć, wujków, opiekunek czy innych bliskich osób. Wyjątkowo na czas kolejnych porodów korzystamy z pomocy opiekunek albo znajomych. Również wszystkie uroczystości rodzinne przygotowujemy samodzielnie. Bywało nam czasem trudno to zaakceptować, ale z perspektywy czasu widzimy, że samodzielność nas utwardziła i wzmocniła jako małżeństwo. Razem przyjmujemy dzieci, razem je wychowujemy i razem się nimi opiekujemy. Mąż wraca z pracy i do wieczora zajmujemy się dziećmi. Mam świadomość, że w naszym kraju niewiele kobiet ma możliwość pozostania w domu z dziećmi. Niestety polityka działa przeciwko rodzinie, tak aby jak najszybciej oddzielić dzieci od rodziców i jak najszybciej przystosować do życia w społeczeństwie. To bardzo krzywdzące i haniebne dla każdej rodziny, która chce żyć normalnie w Polsce.
Iga: Czy liczne potomstwo jakim Pan Bóg Was obdarzył jest dobre dla Was, jako małżonków. Liczne obowiązki, strapienia, trudności… Jak to przeżywacie?
Agnieszka: Dla nas w małżeństwie, najważniejsze było aby w jedności pełnić Wolę Bożą, która objawia się w obdarzaniu nas licznie dziećmi. Dość często bo co 1,5 roku. Nasze pierwsze dzieci (były to bliźnięta) poczęły się już w podróży poślubnej. Niestety tylko jedno dziecko przeżyło, nasza pierworodna córka. Kolejne dzieci również poczynały się bardzo szybko i tak w 13 miesięcy po urodzeniu pierwszej córki, urodziła się druga córka, potem średnio co 16 miesięcy pojawiały się kolejne dzieci. W tej chwili oczekujemy na 7 dziecko. Przede wszystkim trzeba podkreślić, że otwartość na życie jest dla nas Wielką Łaską. Możliwość przyjmowania kolejnych dzieci bez większego strachu czy lęku. Nie zawsze tak było, nasza relacja z Bogiem ewoluowała w latach. Od mojego zamknięcia się na dzieci, kryzysu, zwątpienia, do modlitwy błagalnej aby Bóg nam objawił swoją Wolę i pokazał którędy mamy iść. Pan Bóg nas wysłuchał, obdarzył jednością małżeńską.
Widzimy jak na co dzień musimy się mierzyć z przeciwnościami i podszeptami złego, który przy każdej możliwej okazji przypomina o tym, że Pan Bóg nie chce naszego szczęścia, że to wszystko po to aby nas zmiażdżyć – po co Wam kolejne dziecko? Mało macie roboty z tymi które są? Bez własnego domu? Z jedną pensją? Czy tak się objawia miłość Boga! Widzimy bardzo mocno oszustwo szatana, jak próbuje pokazać nasze życie w krzywym zwierciadle, zwodzi nas. Nie tylko naszą, ale każdą rodzinę, która chce żyć zgodnie z Wolą Bożą. Jak stara się użyć sprytnych argumentów aby małżonkowie bali się przyjąć kolejne dzieci – bo praca, bo realizacja swoich marzeń, bo w domu przecież nie można „siedzieć” z dziećmi. Te i wiele innych argumentów szepcze małżonkom. A potem jak mu się nie uda, gdy pojawia się kolejne dziecko, próbuje zniszczyć miłość do dziecka poczętego. Lęk, że ciąża nie skończy się dobrze dla matki, że dziecko będzie chore, albo poród zakończy się źle. To nagminnie odczuwaliśmy. Potem jak dziecko się urodzi, następuje walka o Chrzest Św. Przed chrzcinami zawsze dzieją się trudności. Nieprawdopodobne, żeby w jednym miejscu tyle trudnych rzeczy potrafi się dziać. Odwlekanie chrztu, bo cała rodzina musi się zjechać, bo obiad trzeba przygotować, dobra data też musi być. Żeby tylko dziecko nie stało się Nowym Stworzeniem. A tak naprawdę, co jest dla naszych dzieci najważniejsze?
Wywiad ukazał się w PCh24
Iga Stolar – Łypczak rozmawiała z Agnieszką Filipiak.
Foto: archiwum rodzinne
Leave a Reply