Popołudnie w Dniu Matki. Udało mi się usiąść na jedynym w zasięgu wzroku wolnym miejscu w metrze. Kobieta naprzeciwko mnie drzemie ściskając w dłoni bukiet różnobarwnych tulipanów. Trudno zgadnąć, czy to prezent od dzieci, czy upominek dla jej mamy. Młody chłopak, podpierający drzwi po przekątnej, wcisnął do uszu białe słuchawki i go z nami nie ma. Starsza kobieta po mojej lewej stronie rozmyśla albo śpi z pochyloną głową. W mieście nagle zrobił się upał. Ludzie są zmęczeni po całym tygodniu pracy. Oczy same się zamykają. Podziemny pociąg prawie pełen, ale wszyscy nieobecni, są tu tylko ciałem.
Podjechaliśmy do jednej z końcowych stacji. Przez szklane drzwi, które za moment się otworzą widzę młodego krótko ostrzyżonego mężczyznę z dwoma synami. W wózku siedzi młodszy, może półtoraroczny, za rączkę wózka trzyma się jego starszy braciszek, na oko czterolatek. Dzieci mają takie same czapki z daszkiem. Wszyscy trzej ze skupieniem wpatrują się w pociąg, drzwi się otwierają, wchodzą do wagonu i wszystko się zmienia…
Przy wejściu stoi młoda kobieta – ładna fryzura, torebka i strój. Widać, że wraca z pracy. Starszy z chłopców, przejęty, wyciąga do niej rękę, w której mocno ściska bukiet czerwonych różyczek owiniętych w przezroczystą folię. Maluch w wózku głośno wykrzykuje chcąc zwrócić uwagę matki. Wymachuje laurką w kształcie serduszka, którą najwyraźniej zrobił w przedszkolu jego starszy brat. Kobieta bierze od malca laurkę, podaje mu bukiet, którego ten się domaga, rozmawia ze starszym chłopcem i wymienia kilka uwag z mężem. Robi się niesamowity harmider. Wszyscy w metrze się budzą. Kobieta z tulipanami, chłopak ze słuchawkami, starsza pani po lewej i pozostali przypatrują się młodej rodzinie z uśmiechami na twarzach. Zupełnie zmienił się nastrój naszej podróży, ożyliśmy. Tylko miłość robi takie cuda.
Leave a Reply