Nie, to nie to, że jacyś kuzyni mi podpadli, a do wujka się nie odzywam. Po prostu – mam lekkiego świra (każdy jakiegoś ma, a jak mówi, że nie ma, to na 100% ma świra-giganta).
Mój lekki świr dotyczy używania słów kuzyn i wujek. Wyobraźcie sobie, że w języku polskim każda… jak to ująć… funkcja? Każde miejsce w rodzinie miało swoją nazwę. Tu znajdziecie niezłą listę.
To naprawdę ułatwiało życie. Wyobraźcie sobie, że zamiast słów łyżka, widelec, widelczyk, łyżeczka, nóż używamy wyłącznie słowa sztuciec.
„Podaj mi sztuciec” – mówilibyśmy, a nasz rozmówca miały się domyślać, o który nam chodzi. I tak teraz wujek i kuzyn są jak ten sztuciec. A przecież jest i stryjek… I jak ktoś powie, że u stryjka, czy stryjenki był, to od razu wiem, że u brata ojca. A jak ktoś powie, że jego brat/siostra wujeczny wygrał w lotka, to wiem, do kogo mam po pożyczkę biec w razie czego. I wiem, że nie do brata/siostry ciotecznej, ani tym bardziej stryjecznej.
To nie jest takie skomplikowane, żeby wszystkich do jednego wora wrzucać.
Chyba, że jest…
Pani Dominiko… odetchnęłam 🙂 Już się zaczynałam zastanawiać (po samym tytule), co oni winni i czemu Pani taka nieprzejednana. Dobrze, że nie o „to” chodzi, tylko o coś innego.
Na wykładach z literatury staropolskiej (dawno, dawno temu), był taki czas, że używaliśmy nazewnictwa „właściwego”. Był 'cieść’, była 'ćća’, zdarzała się 'świekra’. Ale przyznam, że dla mnie generalnie wujek i ciocia – to większość. Jak to mawia moja siostra: nie wyznaję się.
Dzięki za fachowy – lekki, ciepły tekst. Pozdrawiam gorąco 🙂