Małżeństwo

Nie muszę, lecz chcę

Czy bez spowiedzi naprawdę nie ma mowy o rozwoju małżeństwa? Czy naprawdę „muszę” się spowiadać, jeśli zależy mi na jego dobru? Odpowiedź na tak postawione pytania wyzwala kilka wątków.

Czy jeszcze się rozwijacie?

Po pierwsze, zastanówmy się, co rozumiemy przez rozwój małżeństwa. To nic innego jak sytuacja, w której im dłużej ono trwa, tym większe są: wzajemna miłość, zrozumienie, szacunek, podziw, zachwyt, oddanie, cierpliwość, wyrozumiałość, sprawność w przebaczaniu, radość i przyjemność ze wspólnego spędzania czasu, wytyczanie i realizacja ciągle nowych celów, troskliwość, poświęcenie. Rozwijam się przy tej drugiej osobie jako człowiek i jako chrześcijanin. Rozwój małżeństwa w naszym przekonaniu następuje wtedy, kiedy jest ono przeżywane również w wymiarze nadprzyrodzonym, kiedy Bóg ma coś do powiedzenia w naszym związku, a najlepiej kiedy Jego wola jest rozstrzygająca, najważniejsza.

Po drugie, jeżeli tak rozumiemy i przeżywamy małżeństwo, to rodzi się pytanie, co robić, abyśmy byli czujni w nasłuchiwaniu, otwarci na odczytywanie Jego podpowiedzi. Temu służą codzienna modlitwa i dialog małżeński.

Bóg się pomylił?

Po trzecie, często wiemy dobrze, czego Pan Bóg oczekuje od nas, a mimo to sprzeciwiamy się Jego woli. Niekiedy w drobiazgach (mówimy wtedy o grzechu lekkim), a kiedy indziej w sprawach wielkiej wagi. Wysyłamy w ten sposób komunikat: „Wiemy lepiej niż Ty, co jest dla nas dobre. Nie chcemy iść w kierunku, który nam doradzasz”. W życiu małżeńskim może to być ciężkie naruszenie któregoś z przykazań: kłamstwo w rzeczy zasadniczej, przemoc fizyczna lub psychiczna, zdrada (nawet w myślach), codziennie okazywany egoizm, poniżanie, obojętność, złośliwość, punktowanie słabych stron przy braku choćby jednego dobrego słowa, niewspółmierny podział codziennych obowiązków.

Grzech ciężki. Tu nie da się ot tak, podnieść, otrzepać i powiedzieć, że nic się nie stało, że idziemy dalej. Nie o ludzkich siłach. Tu trzeba powrotu do Boga. Tylko tędy, przez pojednanie się z Bogiem, prowadzi droga do pogodzenia się z mężem, żoną, które rokuje na przyszłość, ponieważ nie konserwuje toksycznych wspomnień, żalów, pretensji, nie do końca wybaczonych win. Klękam przy kratkach konfesjonału, zdjąwszy przedtem z głowy koronę swej pychy.

Jestem wolnym człowiekiem

I jeszcze, po czwarte, rozprawmy się z owym „muszę”. Nic nie muszę. Jestem wolny. Mogę wybrać grzech, mogę nie spowiadać się całymi latami. Mogę też wybrać powolną, mozolną drogę ku świętości, naznaczoną rytmem upadków i powstawania. Jestem wolny, bo mogę wybrać kierunek mojego życia. Jednak oba wybory mają swoją wewnętrzną logikę. Ten, który wiedzie w stronę piekła, opiera się na logice „róbta, co chceta”. Prowadzący do nieba zakłada posłuszeństwo i zaufanie Bogu. Od tej chwili już nie „muszę”, tylko „chcę”, bo rozumiem cel, który wybrałem w swej wolności, i jestem gotów użyć wszelkich środków, które do niego prowadzą.

 

Artykuł ukazał się w magazynie „Tak rodzinie”

Photo on Trend hype

O autorze

Beata i Tomasz Strużanowscy

Małżeństwo od 22 lat, rodzice 19-letniej Zuzi i 12-letniego Jasia, pełnią posługę pary krajowej Domowego Kościoła - rodzinnej gałęzi Ruchu Światło-Życie (www.dk.oaza.pl)

Leave a Reply

%d bloggers like this: