Był bardzo późny wieczór. Wracałam do domu małymi, osiedlowymi uliczkami, rozglądając się, czy w pobliżu nie ma jakichś podejrzanych typów. Okolica wydawała się być pusta, więc poczułam się trochę bezpieczniej. Nagle z ciemności wyłonił się mężczyzna – jego wygląd od razu wzbudził we mnie strach. Miał rękę na temblaku, brudne ubranie, egzotyczne rysy twarzy i chwiejnym krokiem zmierzał w moją stronę. Nasze spojrzenia spotkały się; szybko spuściłam wzrok i pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy to: „Przyspiesz kroku!” Właśnie miałam zrealizować ten wspaniały plan, kiedy mężczyzna zawołał z dziwnym akcentem: „Paaani…!”
„– No nie!” – pomyślałam – „pewnie będzie chciał pieniądze, ale mu nie dam, bo wygląda na alkoholika. Że też musiałam go spotkać akurat dzisiaj!”
Byłam wystraszona i zła jednocześnie. Rozsądek nakazywał przyspieszyć kroku (tak jak to zwykle robię w takich sytuacjach), ale coś mnie tknęło i wstrzymałam się. Już zaczęłam wymyślać jakieś kłamstwo, tłumaczące, dlaczego nie dam mu pieniędzy, kiedy mężczyzna zapytał: „Czy wie Pani jak dojść na Aleję KEN?”
Zamurowało mnie. Dosłownie wrosłam w chodnik. Byłam tak oszołomiona, że nie wiedziałam, co odpowiedzieć. To pytanie tak mnie zaskoczyło, że potrzebowałam ładnych kilku minut, żeby w pełni do mnie dotarło.
„– Tak” – wykrztusiłam – „pójdzie Pan cały czas prosto i jak dojdzie Pan do metra, to nad tunelem ta ulica to będzie Aleja KEN”
„– Dziękuję” – odpowiedział mężczyzna, po czym odwrócił się i poszedł we wskazanym przeze mnie kierunku.
A ja stałam z otwartą ze zdumienia buzią, patrząc za odchodzącym nieznajomym. Przez myśl by mi nie przyszło, że mężczyzna faktycznie chciał zapytać o drogę – jego wygląd i sposób bycia podsuwał mi najczarniejsze scenariusze.
„Ciekawe, jak długo błądził i ile osób zapytał o drogę, zanim mnie spotkał” – pomyślałam. Zrobiło mi się strasznie smutno. Było mi wstyd, że od razu przypięłam mu łatkę. „A może gdybym się nie zatrzymała, żeby z nim porozmawiać, biedak błądziłby jeszcze ładnych parę godzin?” – analizowałam w swojej głowie. Zastanawiałam się, do ilu takich sytuacji dziennie musi dochodzić – że człowiek ma zupełnie czyste intencje, a spotyka się z odrzuceniem i niechęcią tylko dlatego, że wygląda czy zachowuje się inaczej.
Pomyślałam o sobie, ile ja mogłam w ten sposób zignorować osób, które faktycznie potrzebowały pomocy. Od tej pory, zamiast przechodzić obojętnie, przynajmniej wysłucham, co mają do powiedzenia. Nigdy bowiem nie wiadomo, kogo Bóg postawi na naszej drodze.
Leave a Reply