Niedawno podróżowałam autem, zresztą na pogrzeb, jechaliśmy na wchód od Warszawy. A po drodze mijaliśmy dziesiątki kilometrów dróg w budowie. Ogromne przestrzenie rozgrzebanych robot ziemnych, bez śladu człowieka. Czasami w kilku miejscach pokazała się jakaś koparka czy inna budowlana maszyna, koło niej kilku niemrawo ruszających się ludzi i to wszystko. Ten front robót jest imponujący ale martwy i krajobraz raczej księżycowy, jak się określa podobne widoczki.
Lecz nie chciałam akurat krytykować tego stanu rzeczy, nie to miałam na myśli rozpoczynając ten temat. Otóż w mojej praktyce zawodowej sporą działkę zajmuje czas pracy niejako związany z tym tematem. Czyli z budową dróg. Jeszcze na studiach z budownictwa ogólnego mieliśmy też zajęcia z budowy dróg i to właśnie był mój ulubiony przedmiot. Widocznie Opatrzność ma poczucie humoru bo trafiła mi się potem praca akurat w Technikum Drogowym… A tam uczenie między innymi budowy dróg. Oczywiście ściśle teoretyczne, bo do praktycznej strony byli tam zatrudnieni prawdziwi wykonawcy z przedsiębiorstw drogowych. Czasami jak teraz tak patrzę na te rozgrzebane drogi to sobie myślę – co się stało z naszym Technikum? Czyżby też splajtowało?
Ale wrócę do tematu. Z pewnym wzruszeniem zawsze patrzę na drogi jako takie, nawet w budowie, bo przypominają mi się zasady ich konstrukcji, zakres robót i potem już to, co jest efektem – te wszystkie krzywizny i spadki, ślimaki i zakręty, wiadukty, mosty i przepusty. To po prostu jest taka czysta inżynierska poezja.
A i w samej szkole jako takiej jest ta szczególna atmosfera, jakieś wewnętrzne bezpieczeństwo miejsca dobrze znanego wszystkim w nim przebywającym, to też wspominam bardzo ciepło. Nasi uczniowie na koniec szkoły zdawali zawodowy egzamin i często wykonywali w jego ramach modele dróg i mostów. Potem te modele zalegały regały w klasach i osiadał na nich kurz. Za moich czasów odgrzebaliśmy je i corocznie była organizowana wewnętrzna wystawa tych prac. Nawet telewizja kiedyś przyjechała by to sfilmować.
Piszę o tym z nostalgią, bo po takich szkołach niewiele pozostało. Nie mogę sobie na przykład wyobrazić ze w ogóle nie ma już zawodowych szkół kolejowych. Jeden z moich przodków był podobno kolejarzem, i to była arystokracja robotnicza, jeśli można to tak nazwać. Tradycja i solidność, punktualność i rzetelność. I duma z przynależności do tej grupy zawodowej.
Chyba za dużo już się powylewało tych dzieci z kąpielą. Nie wszystko co było jest teraz przestarzałe. Pewne rzeczy nigdy się nie zdewaluują.
Jechaliśmy więc wzdłuż surowych pasów drogowych, i tak sobie myślałam, co za kataklizm nagle tam wystąpił, że tak to pozostawiono, porzucono. Tyle kilometrów! A przecież musiały być jakieś plany, harmonogramy, pieniądze, materiały budowlane. Gdzie to wszystko przepadło, jakim sposobem zniknęło? Gdzie był gospodarz gdy to plajtowało?
A swoją droga zawód drogowca to bardzo piękny zawód. Wytyczanie nowych dróg, ich budowa a potem utrzymanie – toż to krwioobieg kraju. Nie wiem jak wielu moich byłych uczniów pozostało w tym zawodzie. Wiem że niektórzy zmienili zainteresowania i zajmują się zupełnie czymś innym. Lecz myślę że ta piękna idea budowania nowych dróg pozostała w nich już na zawsze, choć te drogi może już są budowane z marzeń, a nie – z betonu czy asfaltu.
Photo: Foter.com
Leave a Reply