Dawno temu przeczytałam,że w konkursie na najpiękniejsze słowa miłości wygrało zdanie, które pewien mąż powiedział o czwartej nad ranem do swojej żony:
„Nie wstawaj, śpij, ja ją nakarmię”
Mocno mnie to podbudowało, bo sama w swoim życiu słyszałam podobne słowa wielokrotnie.
Wczoraj, przeglądając internetowe portale trafiłam na taką wypowiedź:
„Nigdy nie zatrzymywałam samochodu tylko po to, by popatrzeć na krowy.
Nigdy nie byłam skłonna oddawać komuś ostatniego, pysznego gryza.
Nigdy nie planowałam wycierać czyichś glutów własną ręką.
Nigdy nie myślałam,że moja pralka świetnie pierze piasek i kamyki.
Nigdy nie sądziłam,że mój pocałunek ma moc uzdrawiającą.
Nigdy…
aż do momentu gdy urodziłam Ciebie.”
Cała prawda obejmująca wszelkie niezwykłe zmiany zachodzące w nas rodzicach,kiedy w domu pojawia się dziecko, ujęta w kilka prostych zdań.
Dlatego czasem się dziwię słysząc kogoś kto mówi:”Dziecko nic w moim życiu nie zmieniło, w niczym mnie nie ograniczyło. Wszystko jest tak jak dawniej.”
Nie wiem, może to prawda, a może krótka pamięć. Być może, że kiedy jest jedno dziecko to szybko zapomina się wszystko czego się doświadczyło, ale gdy jest ich dwoje, troje, czworo…
Życie już nigdy nie jest takie samo. Nagle z totalnego egoisty, lenia, śpiocha zmieniamy się w kogoś kto dla tej nowej istoty gotów jest poświęcić wiele, bardzo wiele. I to chyba jest właśnie normalne, zwykłe i prawdziwe, a nie to że wszystko „zostało po staremu”. Najpierw pojawia troska o to by było zdrowe, dobrze się rozwijało, potem pomoc w nauce, przekazywanie tego co dla mnie najważniejsze, strach czy i jak sobie poradzi z rówieśnikami. Następnie są trudy znoszenia nastoletnich buntów i zrywania pępowiny na rzecz wolności i własnego „ja”. A w końcu lęk i radość, gdy spotka tę najważniejszą dla siebie osobę. Co jest dalej nie wiem, bo moje, własne rodzicielskie doświadczeni doszły dopiero do tego punktu.
Z dzieckiem jest chyba trochę jak z ptakiem, który z zewnątrz, nie wiadomo do końca skąd wpada przez otwarte okno do naszego domu. Okrąża jakiś czas pokój, odwróci naszą uwagę od wszystkiego co do tej pory nas zajmowało i wylatuje znowu na zewnątrz, do tego nie do końca bezpiecznego w naszym odczuciu świata. Ale nie ma dla niego lepszego rozwiązania, bo tylko tam, na zewnątrz może w pełni rozwinąć skrzydła, być sobą. A jednak ten czas, gdy zarzucamy swoje pomysły na życie, niektóre marzenia i całą swoją wolność oddajemy temu kto i tak nas w końcu opuści to nie jest czas stracony. To czas tworzenia. Oczywiście tworzy się nowy człowiek, ale i my „powstajemy” od nowa.
W jednej z powieści L.M Montgomery przeczytałam,że pierwsze dziecko jest jak bajka, ale dwunaste to już bajka powtarzana do znudzenia. Nie wierzcie w to. Każde dziecko jest inne, każde jest indywidualnością. I nie chodzi o to,że jedno ma błękitne, a drugie szare oczy,że jedno ma loki, a drugie twarde, proste kosmyki. Chodzi o wnętrze, o charakter, o osobowość. Każde z ósemki naszych dzieci wniosło do rodziny coś nowego, niezwykłego, dodającego smaku życiu. Zupełnie nie jest ważne czy dziecko jest „zwykłe”, mówiąc wprost pełnosprawne, czy jest chore i ma mnóstwo ograniczeń. Dobrze mieć zdolne i zdrowe dzieci, ale te słabsze, niepełnosprawne wnoszą do rodziny nową wrażliwość, nową więź , uczą miłości przekraczającej granice.
I chociaż kiedy zostaje się rodzicem nic już nigdy nie jest „tak samo” i „takie samo” to wszystko jednak zmienia się na lepsze, głębsze i ciekawsze. Odbywa się to w trudzie, zmęczeniu, czasem w smutku, ale w końcu to moje ulubione powiedzonko „jestem taka zmęczona i taka zadowolona” pokazuje całą prawdę o rodzicielstwie
Lubię powieści Montgomery, ale to zdanie o dzieciach też mnie zdziwiło… Kiedy patrzę na dwunastkę dzieciaków znajomych, to nudy nie widzę 🙂