Byłam w miniony weekend w kinie. Przyznam się, że to rzadkość. Bywam sporadycznie, z reguły na bajkach dziecięcych. Ostatni raz film dla dorosłych oglądałam ze 2 lata temu ze szwagierką. Tym razem wraz z dziewczynami z Kręgu (wszystkie 6!) zostawiłyśmy dzieci mężom (brawa dla nich, żaden nie zadzwonił, by wcześniej wracać) ruszyłyśmy na podbój kina. Matki na wychodnym.
Sobota wieczór to dobry moment na film. Wielki Post to dobry czas na poznawanie świętych. Ich czynów i życiorysów. W związku z tym wybrałyśmy „Zerwany kłos”. To nie tajemnica, że film jest niskobudżetowy, wyświetlany w małych kinach, multipleksy nie były nim zainteresowane. Norma? Szkoda.
Przede wszystkim zaskoczenie, ile ludzi chce zobaczyć ten film! Wejherowskie Centrum Kultury, sala na 400 miejsc, o 19.30 prawie wszystkie były zajęte. Więc zainteresowanie odbiorców rzeczywiście jest.
Jakie są moje wrażenia po obejrzeniu „Zerwanego kłosa”?
Niewątpliwie warto chodzić do kina na takie filmy. Przyznam się, że czcicielką Karoliny Kózkówny nie jestem, do tej pory nawet o niej nic nie czytałam (oprócz krótkich zajawek tekstowych w Internecie czy gazetkach). Jest tylu innych świętych i błogosławionych, ze trudno czcić wszystkich. Więc teraz ją poznałam.
Warto pokazywać, że jest miejsce w kinach dla takich ekranizacji. I jest zainteresowanie odbiorców.
Po obejrzeniu „Zerwanego kłosa” czuję jednak niedosyt. Czegoś mi wyraźnie brakowało.
Film zaczyna się od przelukrowanej sceny snu Karoliny i jej rozmowy z ojcem. No tyle słodyczy, że… zraziłam się już na samym początku. Gra aktorska też mnie w tym momencie nie porywała. Dalej na szczęście było lepiej (podobała mi się postać Teresy i ks. proboszcza oraz charakteryzacja matki), choć o niektórych rzeczach musiałam doczytać.
W filmie Karolina opiekuje się dziećmi. Naprawdę miałam wrażenie, że to dzieci z wioski, a nie jej rodzeństwo. O tym, że miała 10 rodzeństwa dowiedziałam się z późniejszej lektury. W filmie jest przedstawiona niemal jak jedynaczka (w scenach w izbie jest tylko ona i rodzice, ojciec patrząc na kołyskę dziecięcą mówi, że spała w niej jeszcze Karolina, pomijając 6 młodszego rodzeństwa) – to mnie dziwiło jak na polską wieś na początku XX wieku. Dzieciaki pojawiają się tylko w zasadzie w pierwszej części (i potem na pogrzebie).
Scena pogrzebu też jest niewystarczająca. Za ciałem wiezionym furmanką idzie garstka ludzi, tymczasem Karolina od początku była uznawana za bohaterkę i podobno jej pogrzeb był liczną manifestacją społeczności lokalnej.
A teraz najważniejsze. Czy dzisiaj czystość (fizyczne dziewictwo i czystość serca) ma wartość? Karolina przecież zginęła molEstowana, broniąc się przed żołnierzem. Nie ukrywajmy, w czasie wojny żołnierze rosyjscy napadali na wsie nie tylko w celu grabieży koni, bydła i żywności. Spragnieni byli seksu. Gwałty były na porządku dziennym (w filmie przedstawiona jest też Teresa, koleżanka Karoliny, w ciąży pochodzącej z gwałtu, staje się wyrzutkiem wioski, że niby przed ruskim nogi rozkłada). Wtedy dziewictwo naprawdę miało wartość. A dziś? Dziś podobno tylko 5% małżeństw nie współżyło przed ślubem, odejście od praktyk religijnych też nikogo nie dziwi.
Świętość Karoliny to jednak nie tylko śmierć męczeńska, ale przykład życia: wychowanie religijne w domu i jej pobożność, czczenie Jezusa i przekazywanie Go innym, codzienne nawiedzanie kościoła, modlitwa różańcowa, liczne nabożeństwa obrona godności kobiety i godności jej ciała. Świadectwo o Chrystusie całym swoim czynem.
Podsumowując: dla samego faktu, że w tym tygodniu przybliżyłam sobie postać bł. Karoliny, to wartość dodana „Zerwanego kłosa”, jednak mówię szczerze – są lepsze i ciekawsze filmy religijne. A w związku z zapowiedzią filmu o Ojcu Maksymilianie, jesienią znów wybieram się na film.
„Gwałty były na porządku dziennym (w filmie przedstawiona jest też Teresa, koleżanka Karoliny, w ciąży pochodzącej z gwałtu, staje się wyrzutkiem wioski, że niby przed ruskim nogi rozkłada). Wtedy dziewictwo naprawdę miało wartość”
Jejku, co za pomieszanie pojęć! Zestawienie tych dwóch zdań brzmi jak pochwała dla potępienia zgwałconej dziewczyny! Domyślam się, że nie to autorka miała na myśli, jednak wydaje mi się, że należałoby rozważniej dobierać słowa. Chociażby po to żeby nie mylić dziewictwa z czystością.
Otóż zgwałcona panienka również była dziewicą, oczywiście nie pod względem medycznym, ale swego ciała nie oddała nigdy żadnemu mężczyźnie, więc nadal za dziewicę powinna być uważana w sensie społecznym. I przede wszystkim wspierana w swojej traumie!
A Karolina Kózkówna broniła się przed gwałtem, co zrobiłaby każda kobieta (tak sądzę). Wolałabym umrzeć niż żyć z piętnem gwałtu, tymbardziej, że jako osobie wierzącej śmierć jawi mi się jako początek, a nie koniec. Natomiast nie nazwałabym tego „obroną czystości”, bo czystość możemy odebrać sobie tylko i wyłącznie sami poprzez grzech. Osoba trzecia nie ma takiej mocy.
Bardzo ciekawa uwaga i spinająca się wyraźnie klamrą z inną bliską każdemu Polakowi historią – losami Inki. Przypomnę tu analogiczne do tych Pani słowa prezydenta na jej i Zagończyka pogrzebie:
„Powiem Państwu, że ja nie mam przekonania, że my poprzez ten pogrzeb przywracamy im godność. Oni nigdy godności nie stracili, my przywracamy przez ten pogrzeb godność państwu polskiemu.”