Kilka lat temu uczestniczyłem w dyskusji o stałym spowiednictwie. Przeciwnicy strzelali cytatami z ks. Tishnera, zwolennicy odpowiadali tekstami Jana Pawła II i było wesoło. Ale to było 10 lat temu. Dziś chyba nikt nie ma wątpliwości co do dobrodziejstw takiej formy przyjmowania Sakramentu Pokuty i Pojednania, A mimo to, tylko nieliczna część członków Kościoła korzysta z możliwości rozwoju duchowego wspieranego przez stałego spowiednika. Z racji całkowicie subiektywnego podejścia związanego z genami kilka uwag z punktu widzenia mężczyzny, najpierw minusy:
-
inny facet mnie ocenia,
-
spowiadam się (zazwyczaj) z tego samego,
-
jest na świecie ktoś, kto zna moje najgorsze brudy i może mnie z imienia i nazwiska wskazać palcem (a jak mu się zachce zrzucić sutannę i zostać medialnym ekspertem?!)
-
co, ja sobie sam nie poradzę? itd.
Z punktu widzenia ego wszystkie powyższe uwagi są jak najbardziej słuszne. Prawdą jest też, że nie każdy potrzebuje stałego spowiednika, są ludzie których Bóg prowadzi inaczej i nie ma w tym nic złego. Ale skoro św. Jan Paweł II miał stałego spowiednika to może warto zerknąć na plusy:
-
nie muszę szukać konfesjonału z księdzem w środku (w dużych miastach to nie problem ale im dalej od centrum tym trudniej),
-
mam stałą motywację do pracy nad sobą,
-
ponieważ po 5, 10, n-tej spowiedzi z tego samego spowiednik mnie nie przegnał, to zaczynam poznawać bladą i odległą namiastkę miłosierdzia Bożego,
-
mam kogoś, kto może wyznaczyć mi kierunek rozwoju duchowego i drogę do świętości.
Króciutkie i bardzo niepełne zestawienie plusów i minusów, ale warto je rozważyć. Ja osobiście stałemu spowiednikowi zawdzięczam wiele. Minęło już kilkanaście lat od momentu kiedy poprosiłem pierwszego kapłana o stale spowiednictwo i dostałem pozytywną odpowiedź. Od tamtej pory moje życie nie stało się pasmem nieustających sukcesów, ale najbliżsi potwierdzają, że widzą we mnie postęp ku lepszemu a ja sam jestem często mocno zdziwiony jak trafne są przewidywania spowiednika co do rozwiązania problemów, będących w danej chwili teoretycznie nie do przejścia.
Na koniec odniesienie do sportu. Każdy, kto trenował/ trenuje jakikolwiek sport wie, że obietnica dana samemu sobie „wezmę się w domu za treningi” zazwyczaj kończy się spektakularną porażką. Trzeba zapłacić, pójść na trening, słuchać kogoś kto nas ochrzani, pokrzyczy i powie ile rzeczy i dlaczego zrobimy źle, żeby uzyskać postęp. Tak samo jest z rozwojem duchowym – na szczęście ten „trening” można mieć gratis.
Leave a Reply