– Straszna mgła dzisiaj. Prawie jak w Londynie – zagadnąłem Ojca Alojzego w mglisty majowy dzionek. I w dodatku w pierwszy piątek miesiąca, więc miałem nadzieję na jakieś teologiczne dysputy. O zbawieniu. A konkretnie to o wierze, nawróceniu i krzyżu.
– Prawie jak na pustyni – odpowiedział znudzonym głosem mnich.
Pustynia? Co on gada? Sahara. Gobi. Kalahari. Albo Pustynia Błędowska. Ni przypiął, ni przyłatał, skąd tu w mglisty majowy poranek ten pustynny wątek?
– Prawie jak na pustyni, gdy lud idący do ziemi obiecanej otrzymał mannę z nieba – znudzony głos mnicha lekko się ożywił, co zdarzało się zawsze, gdy rozpoczynał snuć swoje biblijne dywagacje.
Ach, co za aluzja do szóstego rozdziału Ewangelii Janowej, uśmiechnąłem się, zadowolony, że rozpoznaję źródło inspiracji dobrodusznego mnicha. Niestety, Ojciec Alojzy – myśląc zapewne, iż to złośliwy uśmieszek, którym zbywam tego cenną (i celną) uwagę o mannie z nieba – zaczął perorować z kwaśną miną:
– Otóż na pustyni Bóg karmił swój lud manną z nieba, która jest dla nas zapowiedzią Eucharystii. I wie pan, ilekroć o świcie widzę mgłę, przypominam sobie to wydarzenie… Manna spadła z nieba i okryła ziemię niczym mgła – zniecierpliwiony Alojzy patrzył na mnie podejrzliwie.
– I jako mgła okryłam ziemię… – próbowałem ratować sytuację jakimś cytatem z „Godzinek”. Skoro Maryja jest Niewiastą Eucharystii, a w Apokalipsie ucieka na pustynię, więc wypada… uderzyć w nuty maryjne!
– Słyszał pan, jak Philippe Jaroussky śpiewa „Stabat Mater”? – zapytał nieoczekiwanie, jak to miał w zwyczaju – Proszę koniecznie posłuchać.
A potem rozpoczął swoją tyradę o Roku Maryjnym, o wezwaniu do nawrócenia, o różańcu fatimskim i jeszcze o pokorze.
– Ten, kto nie kocha Matki, przeżywa teraz ciężkie chwile. Bo przecież nieustannie mówimy o nawróceniu i pokucie, o modlitwie i o tym, że jest Królową. Wszelkiej maści uczeni w pismach i znawcy praw rozmaitych muszą być mocno wkurzeni. Pokorna Miriam w roli głównej, a oni w cieniu…! A to dopiero.
– I jako mgła okryłam ziemię… – znowu ratowałem się „Godzinkami”.
– I jako mgła okryłam ziemię… – powtórzył jak echo Alojzy. – Wypada iść do spowiedzi, słyszy pan, bo przeżywamy okres wielkanocny. 40 dni postu i jeszcze 50 dni do Zesłania Ducha Świętego, razem 90. Trzy miesiące! Kto w tym czasie nie przystąpi do sakramentu, ten… wypada z Kościoła! – ze smutkiem wbił we mnie swój wzrok starego mopsa.
– No przecież wiem. Wczoraj byłem u spowiedzi, na pierwszy piątek – odpowiedziałem zrezygnowany, bo moje wspaniałe projekty rozmowy z Alojzym o pięknie, blasku i mocy Bożej, które opisuje w swojej antropologii Benedykt XVI, rozwiały się – niczym mgła.
– Wiem, że wiesz – uśmiechnął się patrząc w stronę słońca. Po porannej mgle nie zostało już ani śladu. – Kochany Filipie, pamiętaj, że na tym pięknym, pełnym blasku świecie jedyną rzeczywistością jest Eucharystia. Nie istnieje nic – tylko Eucharystia. Tylko Eucharystia. Blask – piękno – moc!
– OK, Ojcze, ruszamy? – zapytałem cicho, poprawiając komżę, i zadzwoniłem trzy razy. W kaplicy rozległa się pieśń „Kiedy ranne”. Zacząłem śpiewać… i pomyślałem – sam nie wiem dlaczego – że śpiewam jak Filip Jaroussky!
Wnętrze kaplicy Matki Bożej Ostrobramskiej w Wilnie w XIX w. Ilustracja w „Tygodniku Ilustrowanym” z 2 kwietnia 1864.
Leave a Reply