Pędził przez miasto w krótkich spodenkach i na deskorolce. Poobijane i zadrapane kolana zaklejone plastrem, i uśmiech na piegowatej twarzy Czerwca były najlepszym dowodem na to, że Lato niepostrzeżenie zajęło miejsce Wiosny, narzucając swój swobodny rytm długim dniom i ciepłym nocom.
Czerwiec był najbardziej rozpieszczonym ze wszystkich dwunastu miesięcy, ale miał równocześnie w sobie dużo chłopięcego wdzięku, za który wszyscy go kochali. I pomimo tego, że nie potrafił tak pięknie ozdabiać świata jak artysta Maj, to właśnie on, Czerwiec sprawiał, że jaśminowe kwiaty pachniały zniewalająco, drzewa syciły oczy ciemną zielenią, a pszczoły dostawały obłędu od soków wzbierających na ukwieconych łąkach i w ogrodach. I to również Czerwiec sprawiał, że ludzie uśmiechali się częściej do siebie i przypominali sobie, czym jest prosta radość życia. Zauważali drobiazgi, na które padały słoneczne promienie i zachwycali się nimi, zupełnie jakby dopiero teraz dostrzegali ich istnienie. Czerwiec wprowadzał w życie ludzi letnią beztroskę i odrobinę szaleństwa, które miał w sobie. Na nowo uczył zachłystywania się pięknem, które było dookoła człowieka i podpowiadał powrót do natury, której można doświadczyć bosymi stopami, wystawioną do wiatru i słońca twarzą i dotykiem, który odczytywał zapisaną w naturze historię jej trwania.
Miał w sobie ten chłopięcy wdzięk i nie przejmował się tym, co inni o nim pomyślą. Cieszył się każdym dniem, z którym budził się o poranku i chwytał każdą godzinę, nie marnując z niej ani jednej minuty. Był ciekawy świata i, jak dziecko, wszystkiego chciał spróbować. Miał w sobie energię, którą po równo rozdzielał każdemu, kogo spotkał. Czerwiec nie był, jak Maj, obietnicą. Był jej spełnieniem.
Lubili go nowożeńcy. Miał w sobie ciepło, nie będące jeszcze lipcowym skwarem, i kolory, które ładnie wychodziły na zdjęciach. Miał też magiczne „r” w nazwie, które – według niektórych, wróży długi i szczęśliwy związek. I nawet czerwcowy deszcz nie irytował. Miał w sobie ożywczą moc, zmywał to, co szpeciło i zostawiał po sobie letni zapach nawilżonej ziemi i rozgrzanego asfaltu. Odnawiał i zachęcał do wyjścia, dotknięcia i doświadczenia czegoś, co wpisywało się tęsknotą w serce człowieka, i co Czerwiec pomagał odnaleźć.
Czerwiec był indywidualistą. Był wyjątkowy i robił wszystko po swojemu. Nie słuchał majowych podszeptów ani lipcowych nawoływań i do żadnego z pozostałych miesięcy nie próbował się upodobnić. Nie próbował również przypodobać się ludziom i chyba za to lubili go najbardziej. Za to, że był sobą; może i nie do końca przewidywalny, ale zdecydowany we wszystkim czego się podejmował. Nie obiecywał deszczu, z którego potem się wycofywał, ale zaciągając chmury nad miastem wyczarowywał z nich deszcz – roszący, ulewny, intensywny, przelotny. Czasami bawił się zimnymi kulkami gradu, rozrzucając je jak znudzone dziecko zabawki. I tak jak dziecko, nie zdawał sobie sprawy z tego, że takie zabawy mogą wyrządzić krzywdę lub spowodować szkody. Słonecznym ciepłem przepraszał potem, przytulając się z łagodnym powiewem wiatru i zostawiając na policzku wilgotne pocałunki.
Zachłanna ciekawość Czerwca sprawiała, że ludzie wyruszali poza granice swoich domów, przyglądając się chętniej nieodkrytym miastom czy uciekając od nich jak najdalej, poza utarte szlaki, zwiedzając to co nowe lub wracając do miejsc, które pozostawiły w nich dobre wspomnienia. Otwierając szeroko okna swoich domów, otwierali jednocześnie całych siebie na życie i ludzi, którzy za tymi oknami przechodzili, chwytając codzienność w jej najprostszej postaci.
Czerwiec miał w sobie coś z magii. Próbując nadrobić stracony ludzki czas, wydłużał dni i skracał noce, podarowując ludziom dodatkowe godziny, aby mogli je wykorzystać na to, na co dotąd nie starczało doby. W jedną magiczną noc namawiał kwiat paproci do tego, aby zakwitł, zacierając przez krótką chwilę granicę pomiędzy dwoma światami. Tej nocy sypały się na ziemię lśniące diamenty dobrych dni. Kto je odnalazł i schował w sercu, mógł oświetlać nimi zimowy chłód, ogrzewając się w blasku i cieple, którym emanowały. Tej nocy również Czerwiec zbierał wypowiedziane życzenia. I spełniał je. Stopniowo, rozkładając w czasie i podszeptując ludziom drogę, na której mogli je odnaleźć. Ci, którzy oczy mieli ślepe, po prostu mijali je obojętnie, czasami przydeptując skrawek swojego marzenia. Ci jednak, którzy umieli patrzeć sercem, odnajdywali je zbierając starannie i gromadząc kawałki, z których układał się jeszcze piękniejszy wzór życzenia wpisanego pragnieniem w ich życie. Czerwiec rozbudzał te spragnione serca i dbał o nie, wypełniając tym, co potrafił ofiarować. Codziennie dopieszczał na krzaku pachnące truskawki i strącał z drzew ociekające sokiem czereśnie. Pochylał się nad skromnymi poziomkami i smakował pierwsze maliny, sycąc się zapachem wypiekanych domowych ciast z owocami. Pozdrawiał delikatne goździki i zatrzymywał się przy krzakach róż, zwabiony ich wonną słodyczą. Do margerytek puszczał oko, a do dumnych mieczyków machał ręką, skłaniając się przed ich majestatem i szepcząc: „Bądź uwielbiony!” do Tego, który całe to piękno podarował człowiekowi, czyniąc Czerwiec zarządcą trzydziestu dni mających moc przemiany serc tych, którzy na tę czerwcową magię gotowi byli się otworzyć…
fot. Marcin Piotr Oleksa
Leave a Reply